Rozdział 4. Proza [73] 437
Wówczas Bejkl z miną śmiertelnie poważną sięgnął po swój grubo wypchany portfel, wyciągnął stamtąd dziesięć nowych setek i rozłożył je na stole. Z drugiej kieszeni wyjął notesik, coś tam zapisał. Potem zabrał pieniądze ze stołu i włożył sobie do drugiej kieszeni. Powiedział do wszystkich:
– Jesteście świadkami, Żydzi – wpłaciłem do kasy komitetu tysiąc złotych! – Chejkl! Złaź ze stołka, tylko szybko, złaź!
Wtedy Chejkl zbladł bardzo mocno, następnie krew gorącym strumieniem nabiegła mu do twarzy i w końcu tak się rozkaszlał [7] „kche, kche, kche”, że Bejkl wyciągnął z torby paczkę cukierków, przytknął ją do ust prezesa i krzyknął:
– Weź, Chejkl, weź sobie cukierka za cały twój stołek! Tak właśnie Żyd powinien brylować dowcipem!
Ale nie tylko z powodu swojej prezesury Bejkl tak sobie zażartował. Właśnie odbywało się zebranie lokatorów podwórza, na którym miała się odbyć specjalna zbiórka pieniędzy. Tak więc Bejkl chwycił za swój grubo wypchany portfel, wyciągnął z niego kilka setek, rzucił pieniądze na stół i zawołał:
– Na ten cel ofiarowuję pięćdziesiąt. Wszak jestem chamiszer kop447! Teraz prezes powinien dać sześćdziesiąt – jest przecież nie byle kim – szyszką!
I kiedy prezes znowu rozkaszlał się z przejęcia i zdenerwowania, Bejkl zgarnął swoje pieniądze ze stołu, włożył je do drugiej kieszeni i zawoła do Pejkla:
– Zanotuj, sekretarzu, ile ofiarowałem pieniędzy!
Nigdy nie było wiadomo, czy Bejkl traktuje poważnie swoje ogromne datki i czy naprawdę wpłaca pieniądze do kasy komitetu. Będąc kasjerem komitetu, nie musiał przekazywać pieniędzy innej osobie, tak więc nikt nie mógł tego sprawdzić. Pejkl milczał jak grób, gdy go o to pytano. Nikt nie chciał zaczynać z Bejklem…
Późnym wieczorem, o dziewiątej godzinie, gdy na ulice nikomu nie wolno było wychodzić, Bejkl wszczął raban na podwórzu. Posłał do prezesa służącą, by zszedł [do niego] na dół „w sprawie niecierpiącej zwłoki”. I choć Bejkl napuścił kiedyś na Chejkla dwa wściekłe psy, prezes nie mógł odmówić. Zszedł więc na dół, by się rozmówić ze swoim kasjerem.
Rozmowa z prezesem sprawiła Bejklowi ogromną przyjemność. Psy warczały, tocząc pianę z pysków, jakby miały ochotę rozerwać Chejkla na strzępy. Ten, oblany strachem, ścierał pot z łysego czoła i obserwując czujnie psy, mówił do kasjera:
– Bejkl, postradałeś całkiem zmysły, zabierz psy, one dybią na moje życie!
[8] Bejkl zamknął jednego psa w sypialni, drugiego wziął na ręce i zaczął głaskać, a gdy mu się to znudziło, położył psa obok prezesa Chejkla…
Chejkl skoczył z miejsca, roztrzęsiony, gdy poczuł ocierające się o niego zębiska.
– Bejkl, miej Boga w sercu, czemu wywlekasz ze mnie duszę, no, czemu?
– To pan ma duszę? Pierwszy raz słyszę! – drwił z niego Bejkl.
Po chwili przyszła kobieta, bardzo szpetna, w niestarannie zapiętym ubraniu, ze sporym wąsikiem na twarzy. To właśnie była ta „niecierpiąca zwłoki sprawa”, którą kasjer przygotował dla prezesa. Kobiecina pokłóciła się z mężem. Bejkl ciągle wiercił