440 Rozdział 4. Proza [75]
głupotę moich poczynań, wyzywam sam siebie od matołów i klinicznych niedorozwojów i z całej duszy przeklinam ów nieszczęsny dzień, w którym po raz pierwszy ująłem za pióro, celem na[2]pisania pierwszego artykułu. Koniec końców, doprowadzony do czarnej rozpaczy, cisnąłem pióro w kąt, i w głębokiej melancholii zacząłem przeżuwać brukiew.
Wtem zapukał ktoś do drzwi, coś niesamowicie zawarczało w zegarze, i wraz z dwunastym jego uderzeniem wkroczył do pokoju uśmiechnięty Jerzyk. Przez pierwsze długie dwie minuty czynności mojej sparaliżowanej ze zdumienia osoby ograniczały się do dość miarowego przenoszenia spojrzenia wybałuszonych oczu ze stojących nieubłaganie na dwunastce wskazówek zegara na uśmiechniętą tajemniczo twarz Jerzyka. Pod koniec trzeciej minuty, Jerzyk nasyciwszy się widać do woli moim zdumieniem, rzucił sucho:
– Zbieraj manatki i chodź! Zaczynamy seminar!
– Teraz, o dwunastej? A godz[ina] polic[yjna]? A… Tu Jerzyk przerwał mi:
– Nie bój się, po pierwsze jedziemy autem pod osłoną SS, pod drugie, seminar nie odbędzie się na Nalewkach, a w zimowym pałacyku w Alei Róż, a po trzecie zapomniałem ci powiedzieć, że uzyskaliśmy w Berlinie legalizację naszego ruchu, a co więcej całkowite finansowe poparcie, i niezgorszy kapitalik dyspozycyjny.
[3] Nie minęło 10 minut, a miękko sunąca limuzyna, minąwszy wyprężone w salutowaniu, strzegące ghetta, wachy, w zawrotnym tempie pożerała dziesiątki metrów asfaltowej taśmy Nowego Światu i Alei. Zatrzymała się przed położonym w gęstym ogrodzie, ślicznym, renesansowym pałacykiem. Jerzyk rzucił szoferowi hojny napiwek i spojrzawszy na pogasłe okna pałacyku, powiedział:
– Spóźniliśmy [się] nieco, nasi ludzie poszli już spać, weźmy z nich przykład. Wystrojony w liberię, sztywny lokaj poprowadził nas przez liczne pokoje do
obszernej, lecz zacisznej, świetnie ogrzanej sali, gdzie w białych, milutkich łóżeczkach słodko chrapali nasi ludzie. Dwa łóżka były jeszcze wolne, więc wnet ułożyliśmy się do snu. Otulając się w rozkoszną, puchową kołderkę, zdążyłem jeszcze pomyśleć: „Do wszystkich czortów, to ci dopiero historia”.
* * *
Nazajutrz rano, po orzeźwiającym prysznicu, kwadransie gimnastyki we wspaniale wyposażonej hali i wykwintnym apetycznym śniadanku, ruszyliśmy poznawać nasz przybytek, zwiedzając i szcze[4]gółowo omawiając zalety jego 43 sal. Jedna z nich, poważna, z arcybogatą biblioteką, z ciężko zwisającymi kandelabrami i nastrojowo płonącym na kominku ogniem, nadawała się doskonale do poważnych zbiórek, referatów itd. Inna, okrągła, zupełnie bez kątów, wysłana puszystymi, imitującymi murawę kobiercami, była wprost wymarzona do tańczenia hory449, czerkieski450i innych choreograficznych wymysłów. Trzecia miała ślicznie urządzoną estradę z kurtyną i szereg dekoracji teatralnych. Ta została momentalnie zarekwirowana przez Zewa. Mi najlepiej przypadła do gustu: nowocześnie urządzona, kryta pływalnia zimowa, z basenem wypełnionym ciepłą, pachnącą wodą i mieszczące się w piwnicy, cudowne doświadczalne