Rozdział 4. Proza [75] 441
laboratorium techniczne – ostatni wyraz techniki. Ku wielkiemu zadowoleniu Elizera znalazła się też mała, lecz zupełnie przyzwoita bóżniczka, zaopatrzona w niezgorszy zapasik lektury religijnej. Bezpośrednio do pałacyku przylegała o lustrzanej powierzchni ślizgawka i ciągnęły się wysokie, lecz łagodne wzgórza, [5] które niebawem poczęliśmy wykorzystywać dla wspólnych wycieczek narciarskich.
Myślicie więc, zupełnie zresztą słusznie, że mając tak świetne warunki, seminar tętnił życiem, wytężoną żywą pracą? Mylicie się. Wprost przeciwnie, nasze pensjonatowe po prostu warunki w dziwny jakiś sposób przeszkadzały nam, demoralizowały, podrywały u korzenia każdą zaczętą pracę, każdy zdrowy poryw. Stwarzały na zbiórkach nieopisaną nudę, wywoływały na najciekawszych nawet referatach potężne ziewnięcia i zniechęcone miny. Mało tego, że robota nie szła jak należy, a właściwie nie szła w ogóle, lecz nie można nawet powiedzieć o naszych ludziach, by byli szczęśliwi i zadowoleni. Nie dopuszczały do tego dręczące nas wyrzuty szomrowego sumienia, co krok przypominając nam, że rozmijamy się z celem, że jednak nie wszystko jest w porządku. Mówiąc, że wszyscy ludzie nic nie robili, przesadziłem trochę. Była dwójka ludzi od początku zajęta jakimiś knowaniami po kątach, jakimiś szperaniami w książkach, sporządzaniem notatek, porozumiewająca się przy licznych okazjach wiele mówiącym mrugnięciem oka. Dwójką tą [6] byli M. M. i Jardena. Podczas pewnej straszliwie nudnej zbiórki, M. powiódłszy okiem po bezmyślnie zagapionych twarzach naszych ludzi, spojrzał pytająco na Jard[enę], a otrzymawszy jej przyzwalające skinienie, powstał, zakasłał, odchrząknął dla dodania sobie odwagi i z nagła wypalił:
– Ludzie, tak dalej być nie może!
Wszystkie oczy wlepiły się teraz w M., który ciągnął:
‒ Mamy wszystkie warunki do szczęścia, a jednak nie jesteśmy szczęśliwi. Pytacie: dlaczego? Dlatego, że wszedłszy na drogę, z mat[arialistycznego] punktu widzenia dość niewyraźną, żyjemy dwulicowym, obłudnym życiem ludzi, którzy stanąwszy na rozdrożu, nie mogą się zdecydować na żaden kierunek i trwają w miejscu. Żyjemy życiem reakcjonistów i to bynajmniej nie dlatego, że pracujemy tak mizernie, lecz dlatego, że pracujemy jeszcze w ogóle. Żelazne prawo mat[erializmu] hist[orycznego] brzmi „Byt określa świadomość”. A więc jako niezłomni i konsekwentni materialiści wraz z tak gruntowną zmianą bytu musimy również gruntownie zmienić naszą świadomość, aż do jej najdrobniejszych przejawów! Skończyłem. Jako konkretny wniosek podaję: Począwszy od dnia dzisiejszego musimy zacząć uczyć się tańców salonowych, gry [7] w brydża i wytrawnych manier towarzyskich.
W gdudzie zawrzało, po słabym, raczej teoretycznym, przyzwoitościowym oporze, ludzie z nowym jakimś zapałem i werwą dorwali się do życia. Stopniowo poczęły znikać szare bluzy, ustępując miejsca wykwintnym frakom i wytwornym tualetom. Do biblioteki nikt nie zachodził. W okrągłej sali, zamiast ognistej hory dominował teraz nieograniczenie foxtrott i tango. Zbiórki gdudu poświęcone były kolektywnej nauce gry w brydża i dyskutowano na nich gorączkowo o „wielkim i małym szlemie” i o szczególnych cechach „damy pik”. Życie gdudu, dzięki konsekwentnym poglądom materialistycznym, wzniosło się do nieznanych dotychczas poziomów.
* * *