strona 485 z 920

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 485


Rozdział 4. Proza [76] 443

Lejbusz przychodził codziennie do warsztatu. Często kilka razy na dobę. Zwykł przesiadywać tam całymi godzinami. Było mu obojętne, czy miał tam do kogo gębę otworzyć, czy nie. Nie myślał o swoich osobistych troskach, brał do ręki jakąś książkę, bez których kiedyś nie mógł żyć. Zwykł tam przesiadywać, bębniąc palcami w stół tak długo, aż ogarniała go przeszywająca nuda.

Wojna, okupacja, a w końcu hermetycznie zamknięte getto oderwały go od jego twórczej, normalnej, społecznej pracy, od jego produktywnego warsztatu pracy, a w szczególności od dużego kręgu znajomych, przyjaciół, kochanych i bliskich mu osób. Męczyło go to do tego stopnia, że nie potrafił sobie nigdzie znaleźć ani miejsca, ani zajęcia, które pomogłyby mu uporać się z melancholią. Z czasem owładnęła ona tak mocno jego duszę, że myślał, że postrada zmysły i doprowadzi go to do samobójstwa.

Z ulic, których bruk tak dobrze znał, i który zawsze był mu bardzo bliski, odstraszyły go płacz i jęki chorych i starych ludzi, dzieci, inwalidów, którzy swoimi krzykami: „Chleba! Chleba! Głodny jestem!” powodowali, że jego głowa prawie pękała. Z domu [wyganiały go] ciche westchnienia domowników i wielki, szary smutek, który sączył się ze wszystkich kątów. Nie odczuwał głodu i całkowicie stracił chęć do jedzenia. Dopiero w warsztacie i zazwyczaj tylko w towarzystwie Guty i Ety jakby odżywał. W tych oto dwóch przyjaciółkach, które przed wojną widywał tylko w towarzystwie wspólnych przyjaciół, witanych tylko skinieniem ręki, znalazł teraz towarzyszki w doli i niedoli. One, tak samo jak on, żyły w czasie wojny w osamotnieniu, były odseparowane od swoich mężów, przyjaciół i znajomych.

[3] Tak samo jak jemu, doskwierała im tęsknota i uciskały krępujące ich pęta, czyniąc ich bezbronnymi w walce z wrogiem, który przyniósł ten nieszczęsny czas, a z nich uczynił śmiertelnie wystraszonych nędzarzy i zgotował im życie zawszonych, ściganych i dręczonych psów.

Lepiej je poznał, gdy przekazywał serdeczne pozdrowienia od bliskich im przyjaciół, z którymi widział się jeszcze po tamtej stronie Bugu. I przy okazji podzielił się z nimi pocieszającymi nowinami o obecnej wojnie i sytuacji politycznej. One zaś ze łzami w oczach zaczęły prosić, aby przychodził częściej i przynosił radosne, optymistyczne wieści, a jednocześnie ukoił ich samotność i smutek. Stopniowo zrodziła się między nimi serdeczna przyjaźń i przyjacielska bliskość, przypieczętowana cichą, wręcz niepisaną umową. Postanowili, że będą się nawzajem zarażać wiarą i nadzieją, a gdy kogoś zacznie podgryzać robak melancholii, zostanie natychmiast zduszony. Związali się tak bardzo, że nie byli w stanie się od siebie oddalić. Lejbusz zwykł cieszyć się z najmniejszych rzeczy, które miał w warsztacie: z zardzewiałych części maszyny do trykotażu, z fragmentów mebli, które pozostały po rabunkach i przesiedleniach. Przypominały mu jego wesołą pracę, a jego dusza marzyła o swetrach, sukienkach, bluzkach świeżo spod igły, w które ubierałby swoje dwie przyjaciółki. Każdy monogram i emblemat był dla niego jak narkotyk, który powodował, że wpadał w tygodniowy trans, marzył o minionych czasach i fantazjował o piękniejszym i lepszym życiu, które może i musi nadejść.

Nawet odcięci od słońca i starości [?] różni obcy mu ludzie, lalki zrobione z tektury, strzępków i szmat, którymi bawiły się dzieci Ety, [4] w jego oczach wyglądały jak postacie najbliższych mu osób, bez nich nie wyobrażał sobie życia ani najbliższej przyszłości. W takich chwilach wracały doń [zwykłe] ludzkie zmartwienia. Z przyjaciółkami śpiewał dawne piosenki.