strona 498 z 920

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 498


456 Rozdział 4. Proza [77]

Chleb, chleb, chleb. Razowy, sitkowy, biały sitkowy, jasny sitkowy, ciemny sitkowy, walcówka, luksusowy, z formy. Chleb, chleb. Ta obfitość przyprawia cię o zawrót głowy, chleb jest wszędzie – na wystawach, na stoiskach, na rękach handlarzy i w koszach. Nie wytrzymam dłużej, jeśli nie włożę zaraz kawałka do ppyskap. Porwać? – Ciebie nie będą podejrzewać – mówi on, ten mój morderca. – Pozwolą ci podejść, dadzą ci nawet do ręki. Z pewnością ci zaufają. Zorientują się, że nie jesteś chaperem. – Daj spokój, kochanieńki, zapomniałeś, że nie mogę biegać. Ech, prawdziwy z ciebie mędrzec!

– Jesteś nieudacznikiem, mój żywicielu – odpowiada. – Tylko spójrz, jak wyglądają tamci dwaj po drugiej stronie, których legitymują teraz przy wasze. Widzisz kolor ich twarzy. Oni dziś już jedli i możesz tego być pewien, że wkrótce oczywiście znów zjedzą… Jeszcze popatrz w tamtą stronę, czekają na samochód. Gdybyś był kuty na cztery nogi i zatroszczył się o mnie wcześniej, jadłbyś teraz jak człowiek i nie miał spuchniętych nóg, mógłbyś się też wkręcić i pojechać z tamtymi. Dają pół litra zupy na dzień i pół bochenka chleba na tydzień. Krótko mówiąc, jesteś wielką ofermą!

– Znów nie masz racji – spierasz się z żołądkiem. – Nie zawsze przecież jest zupa. Często wraca się z pustym żołądkiem. Poza tym czułości tam nie serwują. Zdarza się oberwać niesprawiedliwie. Tak samo było dawniej. Teraz natomiast nie zamartwiasz się o tę swoją zupę w kuchni, masz przecież karteczkę. I to bez wysiłku, i bez pracy. No więc, gdzie jest pewniej?

Handlarze starzyzną przed bramami domów lustrują ciebie, wszystkich, wyceniają według wartości paletka, które nosisz, okiem konesera oceniają spodnie, które jutro ściągną z ciebie, martwego czy żywego. Lekki powiew wiatru przynosi ci skrawek papieru: „400 gramów czarnej soli. nObmann des Judenratesn477”. A może by tak do niego? Z pamięci wyłania się mgliste wspomnienie: obrady, niewielka sala, dzwonek, karafka z wodą. Poznajesz go: wysoki, mięsisty żydowski nos, łysina, lekko przygarbione plecy. Tak, on dziś jest nObmannemn. Może jednak do niego? Napisać mu: „Szanowny Panie, nie żądam zbyt wiele, jestem tylko głodny – Pan rozumie – głodny. Domagam się od Pana (tu przypomnę mu znajomość zawartą bodajże w 1935 roku – czy to jeszcze pamięta?). Tak więc, domagam się od Pana, pPanie Prezesiep, żeby Pan tak zrobił, bym codziennie dostawał kawałek chleba. Wiem, szanowny Panie, że ma Pan tysiąc innych spraw na głowie i że dla Pana nie ma znaczenia to, że taki nędzny osobnik jak ja wyciągnie kopyta. Niemniej, pPaniep nObmann des Judenratesn…[”].

Potykasz się o coś na ziemi. Już, już masz upaść. Ale nie, twoje dwie stołowe nogi utrzymują równowagę. Na ziemi, w poprzek chodnika, leży stos szmat z a[…]a, zielonkawym zlepkiem brudu, który był kiedyś ludzką twarzą z brodą. Teraz dopiero spostrzegasz, że ktoś wołał do ciebie „Halo, halo”. Wcześniej nie obejrzałeś się za siebie, bo Żydzi nie mają już przecież imion – wszyscy Żydzi nazywają się dziś przecież a[…]a. Przed tobą stoi handlarz starzyzną: [„]Czy nie zauważył Pan, że tutaj leży zmarły? Też mi filozof? Jeśli marynarka jest pognieciona i zakurzona, będę ją musiał jeszcze wyczyścić! Buty ktoś już zabrał i zarobił na nich. Dobrze, że choć spodnie zostały![”] Jak tu wyjaśnić, że właśnie myślałem o nObmannie des Judenratesn! Od strony bramy