Rozdział 1.
Organizacja, instytucje, warunki bytowe [2] 9 z otwartymi rękoma przyjęli swoich ulubionych artystów polskiej sceny i estrady. Pośród tych nowych przybyszów większość była, jak już wspomniano, ochrzczona. Artyści owi zaczęli chodzić po domach i robili konkurencję swoim żydowskich kolegom. Taki żydowski snob z Franciszkańskiej czy Nalewek czuł się jakby bardziej „arystokratycznie”, kiedy w jego domu występował taki Michał Znicz47, Minowicz48, Grodzieńska49, Wiera Gran50czy inni. A kto się chwali, że podjął ich także kolacją, ten ma podwójną zasługę i może potem tysiąckrotnie, do znudzenia powtarzać, że Znicz czy Gran są jego pprzyjaciółmi”p, przychodzą do niego do domu, jedzą i śpią u niego, są nawet „na ty”.
Repertuar na występach tych artystów był poniżej wszelkiej krytyki, składał się z najgorszych szmoncesów51, choć polscy artyści mieli więcej inwencji niż nasi aktorzy. Starali się – choć w szmoncesowym sosie – zaproponować coś aktualnego, świeżego.
Na podwórkach i na ulicach pokazali się znani śpiewacy operowi i muzycy. Ludzie przez lata zajmujący uznane miejsce na światowych estradach, aby nie umrzeć z głodu, chodzili od podwórka do podwórka i nieraz porywały nas wspaniałe dźwięki, które ze swych skrzypiec wydobywał Bernard Lewinson lub piękny głos śpiewaka Dutlingera52. Niosły się one z podwórza do naszych okien i aż serce bolało, że tacy artyści, nie chcąc być ciężarem dla społeczeństwa, muszą swoje artystyczne powołanie wypełniać w taki oto sposób. Reklamy też były dość osobliwe. Na podwórkach pojawiał się, na przykład, taki afisz: „Uwaga! W czwartek o godz. 4 po południu na podwórku… będzie koncertował prof. Bernard Lewinson”. Trzeba przyznać, że ich występy, w przeciwieństwie do tych urządzanych przez snobów w ich własnych mieszkaniach, miały wysoki poziom artystyczny. Na podwórkach i ulicach koncertowały również mniejsze lub większe grupy muzyków, chcących w ten sposób zarobić na swoje utrzymanie. Na podwórkach i ulicach pojawiały się także śpiewające i tańczące dzieci artyści. Akompaniowały im inne dzieci, naśladując instrumenty i klaszcząc w ręce. Tego rodzaju występy, zwłaszcza na ulicy, miały duże powodzenie. Wokół takich dzieci gromadziło się dużo przechodniów – dzieci i dorosłych; przyglądali się świeżo upieczonym małym artystom, którzy często na głodniaka, ostatkiem sił, czynili największy wysiłek, żeby spodobać się publiczności i dostać kilka groszy. Delikatne twarzyczki dzieci, w większości z prowincji, świadczyły o tym, że nie byli to profesjonalni dziecięcy żebracy,