strona 53 z 920

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 53


Rozdział 1. Organizacja, instytucje, warunki bytowe [2] 11

Później zaczęto także wystawiać „skecze”65. Przedstawienia rozpoczynały się o 5 po południu. Ich powodzenie było ogromne. Lokal nie mógł pomieścić tłumu, który gromadził się, by posłuchać „żydowskiego teatru”. A to przecież wiązało się z dużym ryzykiem, bowiem bardzo często przed lokal podjeżdżały auta policyjne, okrążały miejsce, rewidowały publiczność, zabierając pieniądze, biżuterię i inne wartościowe przedmioty. Tam też zwykli byli łapać „na roboty”. Z tego, co wiem, „złapanych” zwykle puszczano już na ulicy, gdyż właścicielce lokalu, Magdzie Vogt, udawało się przez wzgląd na swoje pochodzenie jakoś przekonać swoich rodaków, żeby nie rujnowali jej interesu. To najwyraźniej pomagało. Jednak na takie nieprzyjemności, jak rewizje, zabieranie pieniędzy oraz ciosy, zawsze należało być przygotowanym. A jednak nie odstraszało to gości od wizyt w lokalu rozrywkowym.

Z jakich ludzi składała się publiczność? To były czasy, kiedy szmugiel ludzi i towarów do Związku Radzieckiego i z powrotem osiągnął swój szczyt, a ludzie, w większości młodzi, zbijali na tym fortuny. To właśnie ci młodzi, których zarobkowanie łączyło się wprawdzie z dużym zagrożeniem, ale za to opływali w pieniądze, w wolnym czasie spędzanym w Warszawie zabierali swoje panny i szli zabawić się trochę. Niebezpieczeństwo związane ze spędzaniem czasu w publicznych lokalach było naprawdę śmieszne w porównaniu z tym, które towarzyszyło im na każdym kroku podczas szmuglowania przez granicę. Odświętnie ubrani, w lśniących butach, w towarzystwie swoich mocno umalowanych dam w chustkach na głowach (w tamtych czasach nie nosiło się kapeluszy), szli się zabawić – jedni przy filiżance czarnej kawy z ciastkiem, inni – i to była większość gości – przy elegancko nakrytym stole z najlepszymi daniami, jakby żadnej wojny nie było, przyglądali się i przysłuchiwali występom swoich ulubieńców. Aktorzy musieli przekrzykiwać dobrze najedzonych gości, nierzadko zdarzało im się od tego ochrypnąć. Cóż to jednak obchodzi świeżo upieczonego bogacza? Płaci, więc za swoje pieniądze ma prawo zachowywać się jak tylko zechce, zwłaszcza mając świadomość, że jego życie jest nieustannie zagrożone. Oprócz szmuglerów była jeszcze jedna grupa ludzi, składająca się ze „współpracowników” niemieckiej tajnej policji, SS i „żandarmów”, którzy wskazywali zwykle, gdzie przeprowadzić rewizje, rekwizycje, aresztowanie i tym podobne piękne zadania. Tę jakże szlachetną pracę informatora wykonywały zwykle osoby pochodzące z najrozmaitszych branż i zawodów; jako zapłatę za swoją „pożyteczną” pracę otrzymywały sute prowizje, „listy żelazne” chroniące przed robotami przymusowymi, aresztowaniem itp. Cóż dla nich znaczył rachunek na kilka tysięcy złotych?! Z takich właśnie ludzi składała się wówczas klientela publicznych lokali rozrywkowych.

Ogromny sukces kawiarni „Gertner”, tak nazywał się lokal przy Tłomackiem 13, obudził w innych chęć pójścia tą samą drogą. Czegóż nie robi się dla pieniędzy? My sami może i jesteśmy trefni, ale nasze pieniądze są zawsze w porządku. Jeśli tylko uda się kogoś wypompować, sposób jest nieważny… Kieruję to pod adresem Niemców pana Albinowskiego i pana Kulczyckiego66, oczywiście współpracowników „odpowiednich” instytucji, którzy przejęli lokal Melody Palace67 przy Rymarskiej 12. Za nimi stał nie