Rozdział 4. Proza [83] 511
[11] Zrobiła się przyjemna aura, wyszliśmy na spacer… w kierunku cmentarza… Już kilka razy, przychodząc na cmentarz na pogrzeb znajomego, odwiedzałem miejsce, gdzie w 10-metrowych, głębokich, szerokich dołach chowano nagie ciała bezdomnych. Tym razem spotkałem na tym „dobrym miejscu” ślusarza Eichenbauma621, który był znany jako młody żydowski proletariacki pisarz. Odwiedził właśnie miejsce pochówku bezdomnych, gdzie kilka miesięcy wcześniej została pogrzebana jego stara matka…
Ku mojemu wielkiemu zdumieniu zwłoki przywiezione wczoraj nie zostały jeszcze przykryte ziemią. Widocznie czekały na dzisiejszy transport. Z żółtego piachu sterczały ciemne kolana, ramiona i głowy, rzucone w nieładzie jedno na drugie.
– W ten sposób została pogrzebana moja matka – powiedział ponuro towarzysz Eichenbaum – bo nie miałem kilku złoty na opłacenie miejsca.
Zaraz jednak się dodał pośpiesznie:
– Wykuję dla niej macewę w książce, którą wydam… Również mojemu ojcu postawię taką samą macewę… Ponieważ ta na jego grobie zniknie z biegiem czasu.
* * *
Abramek Kohn622
Spotkałem go pochylonego nad tomikiem żydowskiej beletrystyki na jednym z środkowych pięter (punkt Dzielna 61). Jego [x]623masywna624, koścista głowa z wypukłym, wysokim czołem spoczywała na cienkiej, rachitycznej szyi. Wyschnięte drobne ciałko przypominało suche siano. Mądre oczy straciły blask. Dziwnym trafem [12] rozpoznał mnie i zapytał:
– Czy mieszka pan wciąż u rodziny C. na Nalewkach, gdzie pana spotkałem?
– A, to ty jesteś – przypomniałem sobie – ten znany uczony z Aleksandrowa?… Dopiero teraz stało się dla mnie jasne, że w punkcie człowiek kończy długi rozrachunek ze swoimi wewnętrznymi konfliktami, które nękały go od dzieciństwa.
Ile625 z Aleksandrowa – tak mówili o nim wypędzeni z miasta. W wieku zaledwie dwunastu lat zawarł kontrakt przedślubny z dziewczyną z „dworu”626. Później jednak wycofał się i został apikojresem627. Znał na pamięć Spinozę i był biegły w literaturze hebrajskiej.
Życzliwy dla otocznia, surowy dla siebie, nigdy nie uskarżał się na swoje życie, odkąd los przygnał go na prycze punktu.
– Dawniej wystarczyłby mi taki mały bajgelek, żeby przegnać głód – zwierzał się przyjaciołom. – Teraz pożarłbym wołu razem z kopytami… i nigdy bym się nie nasycił – dziwił się sobie.