518 Rozdział 4. Proza [83]
Mój znajomy towarzysz M[edziński], który był świadkiem tego zdarzenia, usprawiedliwiał „bractwo” [pogrzebowe]:
– Zmarłemu jest wszystko jedno, czy ubranie zatrzyma, czy zabiorą je sobie ludzie z chewra kadisza671.
– Ale wydarzyła się rzecz haniebna – M[edziński] próbował uspokoić sumienie – Tak, to prawda, jednak każdy z nas obawia się tyfusu… Ale zarząd… Gdzie się podziała życzliwość opłacanej obsługi?
* * *
Jak już wspominałem, punkt na Dzielnej 61 zlikwidowano. Z tego powodu nie znalazłem Medzińskiego pod tym adresem. Dowiedziałem się, że został przeniesiony do punktu znajdującego się w budynku bejt ha-midraszu na ulicy Gęsiej
11. Zastałem go osłabionego, leżącego w ubraniu na łóżku. W pomieszczeniu nie było ani jednej szyby, listopad był zimny i wilgotny, wiatr nawiewał do środka śnieg i deszcz.
– Jest coraz gorzej – skarżył się M[edziński]. – Zupa z dnia na dzień robi się coraz rzadsza… Zamiast sześciu łyżek dostajemy tylko cztery lub trzy… Człowieka wielkiego ducha i wielkiej mądrości tak bardzo złamali, że odmierza głębokość talerza i [sprawdza] gęstość zupy.
– Okradli mnie – skarżył się dalej. – Z rąk wyciągnęli mi ostatnie resztki bielizny. Każdy z nas zamienia się w naszego praprzodka, małpę. Przestajemy wyglądać jak ludzie. I przestajemy czuć [jak ludzie]…
[23] Przypominał sobie o celu mojej wizyty.
– Tak, wysiedlenie z Sieradza. Chciałbym pozostawić po sobie dokument. Podzielić się naszymi przeżyciami. [To będzie] Dokument dla potomnych. Ci, co po nas przyjdą, powinni poznać prawdę o naszym cierpieniu. Także nasi zamożni bracia z Warszawy672 powinni się dowiedzieć o tym, co tli się w sercach „żebraków”673, którzy zakończyli życie jak skazańcy na nagich pryczach w zawszonym punkcie.
– Trudno uniknąć śmierci w czasie krwawej wojny – przerwał, gdy przypomniał sobie o czymś. – Na początku zależało nam wszystkim na znalezieniu jakiegoś spokojnego miejsca na kuli ziemskiej, by uwolnić się od prześladującego nas koszmaru, ale takie miejsce znajduje się tylko na cmentarzu…
– Na życzenie jednego oficera w naszej złoczewskiej synagodze rozstrzelano 85 Żydów. Jeden z nich został tylko zraniony, poszczęściło mu się i uciekł. W środku nocy biegł przez zniszczone miasteczko, opustoszałymi i wymarłymi ulicami. Dotarł do cmentarza, tuż za nim biegło jego szlochające674 dziecko… Następnego dnia znalazła go żona, a obok niego dziecko, które bez przerwy budziło martwego ojca [słowami]: