strona 566 z 920

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 566


524 Rozdział 4. Proza [85]

ludzi niemal codziennie. A mimo to Żydzi żyli (niewielki procent – żył dobrze) i nie tracili wiary, że ostatecznie przeżyją tego wściekłego psa, tego światowego mordercę.

Nadszedł jednak mroczny dzień, najmroczniejszy może w całej żydowskiej historii – 22 lipca 1942 roku…697Tego dnia naród Goethego, niech zostanie wytępiony i ziemia go pochłonie, wydał wyrok śmierci na trzysta tysięcy warszawskich
gŻydówg .

Nie ma takiego pióra, które byłoby w stanie wykrzyczeć tę naszą wielką [x]698 katastrofę. Nie ma poety ani proroka [3] będącego w stanie oddać lament naszych matek, którym w biały dzień siłą odebrano [x]699 dzieci – i zabito, jak zabija się szczury.

A jeśli chcę opisać te straszliwe wydarzenia, to dlatego, że nie wiem, czy zostanie ktoś jeszcze, by je opowiedzieć. Nie znam też mego własnego losu.

Do dziś zginęło już po dwakroć sto tysięcy Żydów – młodych i starych, kobiety i dzieci. Los pozostałych stu pięćdziesięciu tysięcy też jest już przypieczętowany. Obym się mylił, ale sądząc po tym, co się dzieje, nikt z nich nie zostanie przy życiu. [4]

Dlatego chcę, by wolny świat (taki też gdzieś jeszcze istnieje), dowiedział się choćby w części, jak naród Goethego (cały naród!!! [x]700) nas wyrżnął.

Jeśli moje świadectwo okaże się chaotyczne, jeśli daty nie będą się w pełni zgadzały, niech będzie mi to wybaczone, gsam nie wiemg [x]701, jak mogę jeszcze trzymać pióro w dłoni.

Właściwie ten posępny dramat [x]702rozpoczął się już 17 kwietnia 1942 roku [x]703. Był to piątek. Po mieście krążyły bardzo niepokojące pogłoski. Nic nie było [5] wiadomo na pewno. Ale już o szóstej wieczorem ludność żydowska starała się znaleźć w domu. Ulice wyglądały jak w wigilię święta Jom Kipur, przed „Kol nidrej”. Strach i przerażenie malowały się na twarzach ludzi, rozlewały się po opustoszałych chodnikach, zaryglowanych domach, nawet wśród gromady głodnych żebraków, którzy zawczasu skryli się w swoich norach.

Zaczęło się w środku nocy z piątku na sobotę704. gNiemieccy kacig [x]705 zjechali do getta, zapukali do tej czy innej bramy (jeśli stróż, żydowski oczywiście, nie otworzył dostatecznie szybko bramy, ginął na miejscu od kuli). [6] gKacig [x]706 weszli do żydowskich domów, wyciągnęli pięćdziesiąt parę żydowskich ludzi, mężczyzn i kobiet, rozkazali im zejść na ulicę, kazali zrobić kilka kroków do przodu i zabijali ich strzałem w tył głowy. Na każdej niemal ulicy leżał jakiś zastrzelony – jak zdechły pies.