16 Rozdział 1. Organizacja, instytucje, warunki bytowe [2]
i „kiszkes”79. Inni zaczynali tańczyć i tak bawiono się do białego rana. Nie wspominając już o tym, że na takiej imprezie był przedstawiciel policji żydowskiej lub „Trzynastki” albo inni „ważni” dygnitarze – to pierwsza zasada hulanki. O tym przyjdzie jeszcze opowiedzieć osobno. Nierzadko bywało, że na taką nocną imprezę wpadali „służbowo” przedstawiciele żydowskiej policji (aby uniknąć społecznej kontroli, większość imprez odbywała się nielegalnie), a ponieważ nie było na nią zezwolenia, zabierano parę złotych, dobrze się najadano i w drogę; nasyłano polską policję i powtarzała się ta sama historia. Ci ostatni podsyłali jeszcze potem gości z niemieckiej [9] tajnej policji i tu już sprawa się komplikowała.
Zapanowała gorączka rozrywki, statystyki pokazują, że niemal w każdym domu odbyła się, jeśli nie całonocna impreza, to przynajmniej impreza do godziny policyjnej. Na pewnym podwórku co piątek, sobotę i niedzielę „występował teatr”. Na ulicy Sapieżyńskiej, na przykład, komitet domowy zorganizował teatr w szopie po dawnym zakładzie ślusarskim. Zbudowano „scenę” i wystawiano „perełki” literatury żydowskiej, np.: Gelt, libe un szand, Chinke-pinke80, Pintele Jid i inne. Aktorami byli młodzi ludzie z rozmaitych podwórek pod wodzą „artystów” amatorów. Na ulicy Niskiej, na przykład, w pewnym mieszkaniu urządzono „scenę” i grano nawet Szulamis. Kostiumy zrobiono z prześcieradeł, obrusów i chusteczek. Mieszkanie było napakowane ludźmi, stłoczonymi jak śledzie w beczce. Ciekawy mały teatr urządził komitet domu przy ulicy Franciszkańskiej-Wałowej. W szopie po dawnej wozowni zrobiono „scenę”, z antresoli naprzeciwko sceny galerię. Ponieważ na galerię trzeba było się wdrapać, mogła ona służyć wyłącznie dzieciom, które rzeczywiście się tam tłoczyły i siedziały ze spuszczonymi nogami. Jedno nieuważne pchnięcie i dzieci leciały na głowy publiczności ściśniętej na ławkach w szopie. Teatr ten grywał kilka razy w tygodniu. Teatr-szopa napakowany był także zimą, choć nie było tam żadnego pieca, a publiczność, żeby nie zamarznąć, musiała akompaniować przedstawieniu tupaniem nogami i dmuchaniem w dłonie. Najdziwniejsze było jednak wejście do „teatru”. Publiczność składała się także z postronnych gości, a do teatru można było się dostać tylko przez ruiny zbombardowanego domu, balansując na cegłach i gruzie wchodziło się prosto do szopy.
Jak już wspomniano, Centralna Komisja Imprezowa postawiła sobie za cel walkę z bezładem panującym w sprawach rozrywek oraz imprez komitetów domowych; chciała ona sprawować pieczę nad wszystkimi imprezami, sprawdzać rachunki, upewniać się, czy pieniądze są racjonalnie rozdzielane, czynić starania, by zabawy nie przeradzały się w orgie i by imprezy nie były organizowane wyłącznie w imię rozrywki – to nie jest ani odpowiedni czas, ani miejsce – lecz po to, by zdobyć pieniądze na pokrycie wydatków komitetów domowych i wpłacanie pewnej części przychodów do kasy głównej, aby można było – choć w niewielkim stopniu – dopomóc tym komitetom domowym, które nie są w stanie z własnych środków wspomóc swoich ubogich mieszkańców; [chciała] także podnosić poziom kulturalny imprez, zwalczać asymilację poprzez wspieranie języka żydowskiego podczas występów i imprez, tworząc