120 „Awangarda Młodzieży”, nr 6–7(9–10) [3]
i udają się do ogonków za chlebem. Godzina 4-ta nad ranem. Okazuje się, że byli odważni, którzy jeszcze podczas bombardowania przyszli, gdyż ogonek ciągnie się przez całą długość ulicy. Stąd przynosi się do domów najświeższe wiadomości, które domy zostały spalone, a które zburzone, ilu i jacy ludzie zginęli. Stoimy w ogonku zmęczeni, drżący i senni. Mijają godziny za godzinami. Piekarze, do których skierowane są wszystkie przekleństwa ogonków, robią różnego rodzaju kombinacje z chlebem, a ludziom wystającym na ulicy nic się nie dostaje. Mimo znużenia nikt nie odchodzi. Może jednak będzie można zanieść do domu bochenek chleba. Godzina już 10-ta, 11-ta, 12-ta, 1-a p[o] p[ołudniu]. Nagle jak czarne chmury szarańczy nadciągają ze wszystkich stron samoloty, jastrzębie krwiożercze, ścigane ogniem naszych zenitówek. Z żalem patrzymy, jak ich strzały chybiają. Straszny zgiełk wypełnia momentalnie ulicę. Trzask, trzask! Coraz silniej, coraz gęściej, ze wszech stron. Z ogonka wrzask jeden, drugi. Żyd [z] tefilin pod pachą padł. Młoda dziewczyna wije się w agonii. Wszyscy wybiegają z ogonka i cisną się do bramy, trzask coraz silniejszy. Bomby lecą niczym grad z nieba. Domy chwieją się w swych posadach. Ludzie instynktownie się skupiają. Chwila odprężenia. Cisza. Wszyscy się zrywają. Biegną do swych domów. Ledwo jednak przestąpiono próg bramy, rozlega się przeciągłe „żżż”!!! Huk, trzask tak straszliwy, jakby się cały świat wywrócił. Oślepiający oczy kurz walącego się domu jest tak czarny, trzaskanie bomb tak silne i jakby dla dopełnienia obrazu straszliwie galopujące widmo poszarpane i obryzgane krwią. Silnie zraniony i oszalały koń w okropnych podskokach pędzi ulicą. Tuż przy mnie pada człowiek. Biegnę i potykam się znów o ciało. Drżę!!! Nogi się uginają. Oczy ślepną z kurzu, w głowie szum. Siłą woli się przezwyciężam. Kawały ognia przelatują. Byle tylko się dostać do domu. Raz jeszcze ujrzeć swoich. Los mi sprzyjał. Zdążyłam tylko wejść do schronu, a tu wszystkie drzwi i okna zostały wyszarpane siłą wybuchu pocisku. Bomba zapaliła framugę okna. Upadek bomb trwa niemal bez przerwy. Wszystko się chwieje i drży. Nagle, pali się! Pali się! – Rozlega się ze wszystkich stron. Wszyscy uciekają. Gdy przestępujemy bramę, stajemy niby oślepieni. Płomienie buchają i trzaskają gdzie okiem sięgnąć. Ulica czarna od dymu. Szyby z brzękiem wypadają z okien. Samoloty przelatują z sykiem zwycięskim i doniosłym. Ruch i zgiełk, wrzask i rozpaczliwe wołania. „Moje dzieci, moje dzieci” – Matka wyrywa sobie włosy z głowy i krztusząc się od dymu, rozpaczliwie wskazuje na dom objęty płomieniami. Dzieci szukają rodziców, a rodzice dzieci. Ludzie się gubią w straszliwej ucieczce przed śmiercią. Lecz dokąd? Przystają, każdy się rozgląda za drogą. Wszystkie jednak przesłonięte płomieniami. Wchodzimy do bramy na wpół zburzonego domu. Może tu przesiedzimy noc. Oczom naszym ukazuje się stos trupów układanych pod bramą. Są to mieszkańcy lewej klatki schodowej. Bomba przebiła pięć pięter i oto są jej skutki. Ciało z oddzieloną od niego głową, położnica i noworodek. I inni, spokojnie żyjący ludzie. Na chwilę wychodzę z bramy. Jest późna noc, ale ulice oświetlone są krwawym światłem płomieni. Łuna pożarów objęła Warszawę.
[13] BLISKI WSCHÓD
„Wojska angielskie zajęły Syrię i Irak, wojska sowieckie wkroczyły do Iranu, wojska angielskie wkroczyły do Iranu”. – Tak doniosły kilka tygodni temu ziejące nienawiścią komunikaty niemieckie. Dlaczego w tej chwili, gdy toczą się walki na wschodzie, Sowieci i Anglicy rozpraszają swe oddziały na obsadzenie tych państw?