„Awangarda Młodzieży”, nr 11 [3] 145
Jehuda zastyga w niemym przerażeniu. Poszczuli psa na niego, by odkrył jego kryjówkę. Nie przewidział takiej możliwości. Ale coś w zachowaniu psa przykuwa jego uwagę. Nie mniej rozdygotany niż on, skomli cicho i pokornym spojrzeniem zda się o coś upraszać.
Jehuda poznaje w jego wzroku niemy śmiertelny lęk.
Mimo woli sięga ręką jego łba.
Głośna wymiana zdań podrywa go z miejsca.
– To przeklęte zwierzę wpadło na te schody.
– Diabeł nie pies, z pętlicy mi się wyrwał.
Och, rakarze! – doznaje Jehuda wielkiej ulgi. Przybierając minę człowieka udającego się spokojnie do zajęcia, zaczyna powoli schodzić ze schodów.
Po chwili styka się z dwoma miejskimi hyclami. Pod pachą trzymają pętlice. Jeden z nich tryumfalnie wykrzykuje – O, masz go! Chodź no tu bydlaku!
Pies skomli urywanie, ale nie stawia oporu. Gdy mijają Jehudę, głowa psa wystaje już spod pachy rakarza. Lecz wzrok ma wbity w Jehudę. Wilgotny, pełen niewymownego żalu.
Pali go to spojrzenie niby pręgierz. Prawie z radością spogląda na żelazną kratę auta, z której znika schwytany pies. Teraz Jehuda wie, że go nie schwytają. Biega rześko po rozsłonecznionej ulicy i jak bomba wpada do biur.
Przy niektórych stolikach koleżanki kończą ostatnie przygotowania do rozpoczęcia swych czynności.
Jehuda otwiera już usta, by opowiedzieć swą niezwykłą przygodę, gdy jak żywy staje my przed oczyma obraz schwytanego psa i jego nieme, pełne wyrzutu spojrzenie.
Wtedy zamyka usta i osuwając się ociężale na swe miejsce, kieruje oczy w stronę okna, w kierunku niebieskiego skrawka nieba, wiszącego nad dachami.
Po chwili jego spojrzenie pełne udręki nabiera takiego samego wyrazu, jaki uchwycił niedawno u towarzysza niedoli.
POPIERAJ FUNDUSZ PRASOWY A WANGARDY MŁODZIEŻY
[16] NA MARGINESIE
Według przepisów…
Kilka miesięcy temu ukazała się w prasie niemieckiej drobna notatka, brzmiąca mniej więcej następująco: „W walkach na froncie afrykańskim Anglicy pogrzebali kilku poległych żołnierzy niemieckich w jednym grobie ogólnym, bez oddania honorów wojskowych”. Notatka ta była [zaopatrzona w nagłówek mówiący] o sposobie prowadzenia wojny przez Anglię jako nierycerskim i nie wg przyjętych przepisów wojennych.
Dzień w dzień napotykamy w prasie hitlerowskiej na określenie, że Armia Czerwona walczy w sposób zwierzęcy, bestialsko zacięty. A „führer” sam, w swej mowie z dnia 2 X br. określił Armię Czerwoną jako składającą się nie z ludzi, lecz z bestii.
Z tego wypływa, iż oni, hitlerowscy wojownicy, trzymają się kurczowo i miłośnie ogólnie przyjętych przepisów prowadzenia wojny i, że – „broń boże” – żadnego odchylenia od tej zasady nie stosują. Aby nas umocnić w wierze w prawdziwość tego mniemania, dotąd „wiarygodnych” szermierzy propagandy hitlerowskiej, podajemy poniżej kilka „kwiatków” z postępowania prawiących innym morały wojowników brunatnego faszyzmu.
Pod koniec września br. wjechał na stację kolejową miejscowości X 55 km od Warszawy pociąg z jeńcami sowieckimi. Widocznie jeńcy ci dość blisko i boleśnie