RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Getto warszawskie, cz. I

strona 127 z 575

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 127


Lejb ze swoją rodziną dostali w przydziale najgorszy pokój w jednym z najlepszych
punktów na M–2201. Ich sąsiedzi są najbiedniejsi i najbrudniejsi na punkcie, a rodzina K. zatruwa Lejbowi i jego bliskim ostatnie lata życia.
Do opiekuna punktu Lejb i jego rodzina rzadko mają zarzuty. Czasem przypadnie
kawałek chleba, trochę cukru, owsianki, kaszy albo od wielkiego dzwonu nawet
kilka gramów manny. Lejb bierze to zawstydzony, z bólem w sercu i westchnieniem na ustach, i zanosi swojej siostrze albo staremu i choremu ojcu. Wszystkich ciężkich prac na punkcie, których nikt nie chce wykonywać, jego siostra chwyta się pierwsza: myje okna i podłogi, czyści i skrobie po każdym brudne klozety.
Lejb i jego rodzina trzymają się z daleka od punktowych „arystokratów”, którzy
wiecznie pełni są pretensji i zarzutów, bo nie dano im chleba, kaszy albo darmowego posiłku. A arystokraci też ich unikają, jak gdyby nie byli im równi…
[9] Lejb słyszał, że uchodźcy uciekają z Warszawy i wracają do swoich opuszczonych domów. Już nie może spać w nocy, czuwa niespokojnie na swoim twardym posłaniu. Dni mijają, a on chodzi jak straceniec, obarczony ciężkimi myślami. W wyobraźni stąpa już po swojskich, zaśnieżonych i błotnistych drogach… Przeleżał w gorączce noc na swoim posłaniu dzielonym ze starym ojcem, wodząc otwartymi oczami po ciemnym pokoju, patrząc na swoją starą i chorą matkę, którą chce opuścić, rozmawiając, jak zawsze bez słów, ze swoją starszą siostrą i ogrzewając jej blade śpiące dziecko swoim ciepłym, naiwnym wzrokiem…
Dziś Lejb odchodzi z punktu.
Jego siostra zaszyła worek, włożyła do środka ostatni kawałek dobytku: otrzymaną
koszulę, parę bielizny i dwie znoszone skarpety. Mama tańczyła wokół i wygładzała
worek, pieściła go jak dziecko, tak jak w dawnych czasach jeszcze jako młoda mama, i zraszała gorącymi łzami swoich na wpół wysuszonych oczu.
Ponury, ze smutkiem w oczach Lejb przechadza się po pokoju, zasznurowuje nowo założone amerykańskie buty, które dostał na drogę.
Nieśmiało wchodzi do opiekuna i jak zwykle usprawiedliwia się:
– Chciałem powiedzieć coś przed odejściem. To są moje stare buty. Są trochę
podarte. Może potrzebujecie butów? Ja dostałem nowe, może ktoś tymczasem mógłby jakoś ponosić te? Głos mu się łamie, wilgotny kapelusz zakrywa jego wielkie i mimo wszystko łagodne oczy rzeźnika…
Lejb stoi zagubiony w swojej niezdarności, a u rąk zwisają mu wstydliwie dwa
podarte chodaki i czeka na odpowiedź, jakby na zbawienie dla niego i jego butów.
– Proszę również nie zapominać o mojej mamie, proszę być dla niej jak ojciec –
więcej już ani słowa nie może wydobyć ze swoich zdrętwiałych ust.
Lejb uścisnął swoją spracowaną ręką miękką, rozlazłą rączkę opiekuna i obydwa
oczy zwilgotniały i zaszły łzami.


                                                          ***
[10] Już od tygodnia lekarka przychodzi z wizytą do matki Lejba. Dziwi się: w jaki
sposób ta staruszka jeszcze żyje, skoro nie ma już prawie pulsu. Odrobina manny, jaką dostaje, nie może jej na długo podtrzymać przy życiu, zważywszy na to, że proszki



201 Mowa o punkcie dla uchodźców przy ul. Miłej 2.