odcinek pół kilometra – ale do Dzikiej 2 mogłem dojść swobodnie, nie mając obaw, że bez poświadczenia mnie nie wpuszczą220.
Drzwiczki w bramie znów otworzył żydowski porządkowy. Odepchnął opierających
się o ściany tragarzy, przegonił kilku żydowskich handlarzy węglem, którzy na
„kogoś” czekali, żeby zahandlować, a kiedy skończył, zmierzył mnie wzrokiem od
góry do dołu, zerknął na mój talon na węgiel i powiedział: „Czekaj!”. Zamknął szybko drzwiczki i odszedł z talonem.
Z doświadczenia wiedziałem, że tak nie powinno być, bo i tak tam w środku urzędnik znajdzie niejedną wymówkę na to, że węgla nie ma, i że bez mojej bezpośredniej interwencji będę mógł sobie biegać przez sto dni i nikt się nade mną nie zlituje, a węgiel dostaną inni. Było to dla mnie tak oczywiste jak fakt, że spragniony człowiek musi się napić.
Natychmiast zacząłem [więc] pukać w drzwiczki – jak jakiś ważny człowiek –
porządkowy znowu przybiegł i nim zdążył o cokolwiek zapytać, pewnym głosem
oświadczyłem, że muszę się dostać do pana Rawa. Pan Raw był kiedyś hurtownikiem węglowym. W ogóle wszyscy działacze Komisji Opałowej to specjaliści – dawni hurtownicy węglowi, właściciele wielkich biur, składów węgla i drewna. Według tego co ludzie mówią, a co jest bliskie prawdy, Komisja Opałowa nie należy w ogóle do gminy. Wszyscy ci kupcy złożyli się na sumę konieczną, [13] żeby zapłacić Niemcom za transport węgla oraz kaucję, której zażądali od gminy. Potem kupcy umówili się z gminą, która dała im dobrze płatne stanowiska z możliwością robienia intratnych interesów, prywatnych i na boku, z tym tylko zastrzeżeniem, że wszystkie instytucje gminne i społeczne mają dostawać węgiel po oficjalnych cenach.
Owszem, rozmaite instytucje społeczne może i dostawały węgiel, ale ileż to razy
musiały wysyłać [ludzi] i starać się o niego, ile znajomości należało uruchomić, ile niepotrzebnych papierów [przedłożyć], ile materiałów biurowych niepotrzebnie zużyć, żeby wydobyć stamtąd pożądany talon; można by się tego dokładnie dowiedzieć, gdyby ktoś prowadził obserwację pod drzwiami prezesa Marynowera albo sekretarza Rozentala.
Gdy wchodził osobnik w niezbyt czystej marynarce i koszuli, [to] tylko jego wzrok,
chód i ton świadczyły o tym, że jest to „zaufany człowiek” jakiegoś dawnego kupca
węglowego. Udawało mu się tak sprytnie podać rękę na powitanie osobie udzielającej informacji, żeby „coś” w niej zostało – na twarzy tej osoby pojawiał się słodziutki uśmiech, zaraz też wyjaśniała z przejęciem, że sekretarz jest trochę zajęty, ale jego, takiego użytecznego człowieka, na pewno przyjmie. I rzeczywiście, sekretarz zaraz wychodził, jak zwykle nieco spochmurniały, burczał niezrozumiale pod nosem coś, czego nie dosłyszała żadna z postronnych osób, z wyjątkiem człowieka, który do niego przyszedł. Tenże, jak się zdaje, nie przejmował się burknięciem Rozentala i po kilku chwilach rozmowy z nim żegnał się i odchodził zadowolony. Takie rozmowy z Rozentalem i Thornem, który też zaczął tam pracować jako zarządca biura, oraz z Marynowerem i pozostałymi ważnymi osobami, z których każdy tytułował się „panem dyrektorem” albo co najmniej kierownikiem, prowadzono tam zazwyczaj przez cały dzień.
Czy robiono tam „interesy na boku”? Na pewno, ale jakimi metodami – to wiedzieli
tylko najbardziej zainteresowani.
220 Zmiana granicy getta w rejonie ulic Dzikiej i Niskiej nastąpiła już na przełomie stycznia i lutego 1941 r. Zob. Getto warszawskie II, mapa 1.