Dawid Bryner, chłopak wysoki, rozrośnięty, pełna twarz, czarne oczy, żołnierska
zielona czapka, żołnierskie buty z krótkimi cholewami, podarte palto, brudna odzież, ręce czarne jak smoła, lat osiemnaście.
Jego życiorys: ojciec, przed wojną właściciel dużego warsztatu stolarskiego przy
ul. Skaryszewskiej 11, pracującego dla wojska. Podczas bombardowania Warszawy warsztat spłonął. Ojciec zakłada dwa warsztaty: jeden – w podwórzu przy [ul.] Miłej 7 (produkuje szczoteczki do zębów), drugi – przy ul. Smoczej 19, chłopiec Dawid pracował tu wraz z czterema robotnikami. W czasie wysiedlenia Dawid idzie na „placówkę” na Okęcie. Wraca do domu po dwóch tygodniach. Nie zastaje już jednak swej matki. Przez trzy dni siedział i nieprzerwanie płakał. Po trzecim dniu poszedł znów na „placówkę”. Wrócił po pięciu tygodniach i nie zastał już nikogo z rodziny (pięć sióstr, czterech szwagrów, troje siostrzeńców, brata i ojca. Wszystkich zabrano podczas selekcji na Miłej310). Osierocony, bez rodziny, bez środków do życia, zaczął codziennie wychodzić na „placówkę” na Pragę. Zarobił trochę pieniędzy: 4–5 tysięcy złotych. Zobojętniały – obchodzi go już tylko jedzenie. Mistrz w wynajdowaniu dla siebie najlepszego jedzenia, a przede wszystkim – trunków; butelka albo co najmniej pół butelki każdego dnia. Po
upływie terminu „placówki” zaczął szabrować z kolegą, Kaufmanem (o imieniu Malina, synem prostego, ale bogatego mleczarza).
Oto co opowiada o swoim nowym fachu: „Jako teren naszej pracy obraliśmy
rejon Pawia–Dzielna. Dlaczego tę właśnie okolicę? Bo Leszno–Solna–Orla jest niebezpieczna. Tam spotyka się za dużo Niemców, tu natomiast jest stosunkowo spokojnie. [1a] Codziennie chodzimy sobie we dwójkę wokoło i szperamy po wszystkich kątach. Wynaleźliśmy sobie własny system – najpierw piwnice, a potem strychy. Ot, zdobyliśmy w ubiegłym tygodniu w piwnicy na [ul.] Pawiej 24 perski dywan (ja go dostrzegłem). Potem na strychu w kącie [przy ul.] Dzielnej 15 – kilim. Następnym etapem są parapety okienne. Z doświadczenia wiemy, że tam w większości przypadków ukrywano futra. Dwa palta z łapek znaleźliśmy właśnie w pewnym parapecie. Gdy udaje się takie przedsięwzięcie, to składa się paczki u kolegi i idzie na miasto coś zjeść i wypić wódki – to znaczy wydać 1000–1500 złotych. Czy pan wie – powiada – w jakim strachu się pracuje? Obok nas, na ulicy, kręcą się często żandarmi. Posuwamy się na czworakach, nasłuchujemy, czy nas nie zauważono i skok naprzód – znów przywieramy do ziemi i tak dalej.
Widząc mnie, sądzi pan, że zawsze byłem szabrownikiem, cwaniakiem i hulaką.
Nic podobnego, uchodziłem za spokojnego, solidnego chłopca. Jedyne czego bym pragnął doczekać – to zemsty. Bo co też ze mnie wyrośnie! Czyż mogę zapomnieć o moich pięciu kochanych siostrach, zwłaszcza o najmłodszej, Perli – takiej pięknej, wysokiej, dobrze ułożonej, oraz o moim ojcu. Jakże tęsknię teraz za jego pokrzykiwaniem, jego gniewnym spojrzeniem, a nawet za jego uderzeniem, którym mnie nieraz dosięgał, gdy przytrafiła mi się fuszerka w robocie. Człowieku! («Mensch»311 – wyrażenie chwili). Czyż można zapomnieć? Co ja teraz robię? Oto jem i piję. Niech się gromadzi pieniądz. Pieniądze to śmieci. Czy mam je zawieźć do Treblinki? Ot, wczoraj mój obiad
310 Autor ma na myśli selekcję zwaną kotłem na Miłej (lub kotłem na Niskiej), do której doszło w dniach 6–12 września 1942 r.
311 Człowiek (niem.). W oryg. w alf. hebr.