Mobilizacja, która rozpoczęła się wiosną i stała się odczuwalna w części rodzin
robotniczych, którym odebrano żywicieli [98] i nie odsyłano ich miesiącami, uwidoczniła się jeszcze bardziej w sierpniu, kiedy noc w noc zabierano bez wcześniejszego powiadomienia coraz większą liczbę młodych ludzi, ojców dzieciom, żywicieli rodzin. Były to jednak cierpienia jednostek w ogólnym stanie upojenia, zakończonym [dopiero] wielkim nieszczęściem we wrześniu 1939 roku.
Pierwsze uderzenia wojenne [jeszcze] nie zniechęciły [ogółu]. Uczniowie przychodzili do szkoły wypytywać o sprawy szkolne i kiedy rozpoczną się lekcje. Rodzice mieli pretensje, dlaczego się one nie zaczynają. Przez pierwszych kilka dni, kiedy szkoły nie były jeszcze czynne, tylko nauczyciele i dyrektorzy w nich dyżurowali, często miano do czynienia z takimi przypadkami. Aż nadszedł przełom – [dzień] 6 września i [rozpoczęcie] oblężenia Warszawy.
Podczas oblężenia uczniowie oczywiście nie funkcjonowali jako tacy. Istniało jedynie dziecko, młody człowiek itd. Nie prowadzono na rzecz dziecka żadnej działalności pomocowej w większym zakresie. Jedynie coś robiły komitety domowe, które wtedy spontanicznie powstawały. Władza nie organizowała i nie zleciła nikomu zorganizowania jakiejś działalności wśród młodzieży szkolnej. Nauczyciele, którzy telefonicznie zgłosili się do inspektora, byli zapisywani i proszeni o oczekiwanie, aż zostaną wezwani. Z tego powodu spotkania nauczycieli z uczniami były przypadkowe. [99] O ścisłym kontakcie poza szkołą nie było wtedy w ogóle mowy. Nauczyciel i uczeń należeli do dwóch różnych światów. Przypadkowo tu czy tam spotykali się nauczyciel i uczeń we wspólnym ciężkim położeniu. Wtedy dochodziło do [niesienia] wzajemnej pomocy. Dla ucznia i jego rodziców zwrócenie się do nauczyciela o pomoc było rzeczą zrozumiałą. I nauczyciel pomagał. Nauczyciel ze szkoły powszechnej był mniej przyzwyczajony do pomagania bez publicznych funduszy. Stanął teraz przed nowym wyzwaniem. Część rodziców mogła obecnie okazać nauczycielom pomoc, zaopatrując ich w potrzebne rzeczy nie w formie prezentów, ale z powodu niewielkiej ich liczby na
rynku i trudności ich pozyskania, [mowa o takich produktach, jak] przykładowo: chleb, masło, mleko itp., ponieważ handlowała ona tymi artykułami.
Oficjalny i masowy kontakt nawiązano dopiero po bombardowaniach, kiedy znowu
otwarto szkoły.
Stawiło się w nich [wtedy] około 1/3 do połowy wszystkich dzieci. Wychudzone,
wygłodniałe, przerażone i przygnębione, bez dziecięcej radości, ruchliwości i śmiechu przyszły one do nieposprzątanych, zimnych, prawie pustych sal i czekały na swoich nauczycieli. Dawna, przedwojenna niecierpliwość, aby zobaczyć nauczyciela, spotkać się z nim i z szerokim, radosnym uśmiechem powiedzieć „dzień dobry” zniknęła. Cicho gromadzą się przed szkołą, gdzieniegdzie znajduje się [100] w sąsiedztwie niemiecki punkt wojskowy albo przerażający zrujnowany dom patrzy [pustymi oknami]. Nikt nie tłoczy się jak dawniej, nie słychać piosenek i nie tańczy się Hory381 w takt różnych polskich, żydowskich i hebrajskich piosenek. Szybko wchodzi się do klas z wybitymi szybami i czeka się. Nauczyciele zapraszają do wejścia. Dzwonek dzwoni obco. Używa się ręcznego dzwonka z powodu braku elektryczności. Dźwięk ten nie podrywa z miejsca ani nauczyciela, ani ucznia. Nauczyciel nie przerywa swojej politycznej rozmowy
381 Hora – wywodzący się z Rumunii żydowski taniec ludowy, tańczony w kręgu.