na życie, sprzedając cukierki i sacharynki przed bramą, [utrzymują się też] ze wsparcia otrzymywanego z komitetu domowego.
Oddzielona kuchnia zamieszkana jest aż przez 10 osób z dwóch rodzin, [6] uchodźców z Sochaczewa, dwóch braci, dobrych szewców, którzy u siebie posiadali własne domy, a tu błąkają się wokół spuchnięci z głodu. W lecie śpi się na korytarzu, teraz jesienią rozkładają się na podłodze. Mieszkanie jest zadłużone na ponad 200 złotych przy 30 złotych miesięcznego czynszu. Wdowa po krawcu domaga się, aby bezrobotni, spuchnięci z głodu szewcy płacili. Oni, chociaż świetni rzemieślnicy, nie są w stanie tego zrobić i cały czas kłócą się o swoje prawa sublokatora z głównymi lokatorami.
Wchodząc do tego mieszkania nadkomisarz domaga się od gospodarza mieszkania spłacenia długu. Obie strony zaczynają wzajemnie obrzucać się pretensjami, których wielki pan nie chce nawet słuchać. Wydaje rozkaz i tragarze wyciągają z mieszkania, co tylko się da. Przez okna zaczynają fruwać poduszki i pierzyny sochaczewian, wygniecione, prześmierdłe, na których pokolenia kobiet rodziły dzieci i na których pierzu wychowane zostały całe pokolenia świetnych rzemieślników. Uchodźcy boją się, aby odrobina ich rzeczy nie zniknęła i jako ludzie pracy nie
lenią się i zaczynają, razem ze swoimi dziećmi, wynosić rzeczy z mieszkania, jeżeli
trzeba będzie je opróżnić i jeżeli nie będzie już im wolno do niego wrócić. Plączą się tym samym wokół nóg nadkomisarza, a on boi się aby, broń Boże, brudni Żydzi go nie dotknęli. Kopie, popycha [7] nogami dorosłych i dzieci, by jak najszybciej wynieśli pakunki z mieszkania. Kopie też jedyną szafkę pozostałą w mieszkaniu, czy nie znajdują się tam jakieś ubrania do zabrania, a ponieważ nie chce się ona otworzyć, rozkazuje tragarzom zrobić to siłą i wyrzucić odrobinę znajdujących się tam szmat. Depcze po nich i każe wyrzucić. W końcu nudzi mu się to, wyprowadza wszystkich z mieszkania, każe zamknąć drzwi na klucz i z kluczem w kieszeni schodzi z powrotem na dół na podwórze.
Tam naradza się z żydowskim komisarzem i administratorem, jak doprowadzić
do tego, aby bardzo zadłużeni lokatorzy zostali wyrzuceni ze swoich mieszkań, jeżeli nie będą w stanie natychmiast zapłacić. Jest to jednak samowola z jego strony i z tego powodu nie chce ich wszystkich wyrzucić na podwórze, ale umieścić we wspólnym mieszkaniu, aby tam wzajemnie się dręczyli.
Z krzykiem: „Chodźcie ze mną na pierwsze piętro!”– woła tragarzy i idzie do drugiej
klatki schodowej do mieszkania składającego się z jednej izby z kuchnią. Ponieważ
drzwi mieszkania nie zostają otwarte wystarczająco szybko, nadkomisarz zaczyna walić w nie nogami, aż je wyważa. Głównych lokatorów, dawniej pracujących jako rzeźnicy, nie ma w domu, gdyż piątek jest jedynym dniem w tygodniu, kiedy załatwiają dawnym starym klientom kilka kilo mięsa na szabat i z tego groszowego zajęcia żyją cały tydzień, na wpół głodując. W kuchni mieszka rodzina uchodźców złożona z pięciu osób, Żydów ze wsi, których po długich [8] wędrówkach po różnych miastach w końcu wypędzono również z Grodziska144 i zagnano do Warszawy. Mieszkanie kosztuje 45 złotych miesięcznie. Dług wynosi już ponad 400 złotych i wydano już sądowy wyrok eksmisji głównych lokatorów i sublokatorów, chociaż ci ostatni nie są winni żadnych pieniędzy, ponieważ punktualnie płacą swoją część, którą główny lokator wydaje na życie.
144 Przypuszczalnie mowa o Grodzisku Mazowieckim (pow. Sochaczew–Błonie), zob. Ludzie i prace „Oneg Szabat”, dok. 51.