RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Szyja Szerman - relacja

strona 1 z 28

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 1






















301/146



 



Szerman Szyja, syn Pinkusa i Feli z Ajzenmanów. Urodzony
dn.[ia] 22 grudnia 1914 r.[oku] w Ostrowcu. Wykształcenie: szkoła powszechna.
Zawód: majster przy wyrobach waty i watoliny. Adres przed wojną: Łódź, Pomorska
15. Obecnie: Łódź, bez adresu. Stracił całą rodzinę, składającą się z 8 osób,
jest sam. N[ume]r z Oświęcimia: 18476. Obecny n[ume]r rej.[estracyjny] 8220.



 



            Po
wejściu wojsk niemieckich do Łodzi w 1939 r.[oku] uciekłem do Ostrowca. W
Ostrowcu pierwszych kilka miesięcy Żydzi mieszkali jeszcze w swoich
mieszkaniach, lecz mimo to nie byli wolni, gdyż bali się wychodzić na ulicę.
Niemieccy SS-mani łapali na pracę, przy czym strasznie męczyli i mordowali.
Znęcali się oni nad Żydami w najokrutniejszy sposób, dając pracę nad siły i w
dodatku bestialsko bijąc.



            4-5
miesięcy po zajęciu Ostrowca niemiecki komendant Moczar wydał rozporządzenie
oplakatowane na murach domów, że Żydom nie wolno mieć więcej niż 150
zł.[otych]. Resztę pieniędzy oraz całe złoto i inne kosztowności muszą wnieść
do „S.D.” W razie niezastosowania się do rozporządzenia groziła kara śmierci. W
Ostrowcu był Judenrat z prezesem Rubinsztejnem na czele. Wszystkie rozkazy
wydawane przez Niemców przechodziły przez Judenrat. Rozkazy te były zawsze
wykonane dyscyplinarnie w całych 100%. Żydzi odnosili się do Judenratu z
nieufnością, uważając, że jego członkowie są pomocnikami Niemców. Przy
Judenracie został stworzony Arbeitsamt, z Szafirem na czele. Arbeitsamt przydzielał
Żydów do pracy, przysyłając im do domu kartki z terminem i miejscem, gdzie mają
się stawić.



            Tym
samym czasie został też oplakatowany rozkaz,
że wszyscy Żydzi bez wyjątku w wieku od lat 10 muszą nosić na prawym ręku białe
opaski z niebieską Tarczą Dawida. Kogo Niemcy złapali na ulicy bez opaski,
strzelali na miejscu.



W sierpniu 1939 r.[oku][a]
odbyła się łapanka na pracę do obozu pod Lublinem. Akcję przeprowadzali:
niemieckie SS, żandarmeria i polska milicja. Ogłosili oni przez Judenrat, że
wszyscy Żydzi mają się stawić na plac Judenratu celem wysłuchania referatu,
wygłoszonego przez niemieckiego komendanta. Gdy wszyscy byli już zebrani,
okrążyli plac i zabrali wszystkich młodych Żydów, kobiety i mężczyzn. Oprócz
tego, gdy im zabrakło do liczby, łapali Żydów na ulicy, wyciągali z mieszkań,
piwnic i bunkrów. W tej łapance zostało zabranych [600] Żydów. Cały transport
został załadowany na samochody towarowe. Po pewnym czasie dowiedzieliśmy się,
że został on wysłany do obozu koncentracyjnego pod Lublinem. W tym samym czasie
zostało przez władze niemieckie [roz]plakatowane ogłoszenie, że wszyscy Żydzi
muszą oddać swoje futra. Za znalezienie u Żydów futra po upłynięciu terminu
groziła kara śmierci. Za nieprzystosowanie się do rozporządzenia zostało
rozstrzelanych kilku Żydów. W początkach 1941 r.[oku] została utworzona
t.[ak]zw.[ana] „dzielnica żydowska”. Na murach domów zostało oplakatowane
ogłoszenie, wydane przez Stadthauptmana, że za opuszczenie dzielnicy żydowskiej
grozi kara śmierci. W ogłoszeniu tym były też wyliczone ulice, wchodzące w
skład „Dzielnicy żydowskiej”, a mianowicie: Tylna, Rynek, Kunowska, pół
Siemińskiej, Stodolna, Iłżecka, Szeroka, nieparzysta strona Kościelnej,
Górzysta, Młyńska. Na wprowadzenie się do dzielnicy żyd.[owskiej] dano [a][b]
dniowy termin. Żydzi mieli prawo zabrać ze sobą wszystko. Do Dzielnicy żyd.[owskiej]
weszło 16000 Żydów. Między nimi byli wysiedleńcy z Konina i okolicy oraz
uciekinierzy z Łodzi i miast wchodzących w skład Trzeciej Rzeszy.



            W
Dzielnicy żydowskiej było strasznie ciasno. Żydzi mieszkali nawet po strychach
i piwnicach. Dzielnica żyd.[owska] nie była ogrodzona, lecz była obstawiona
przez polską i żydowską policję. Wyjść można było tylko do pracy, za okazaniem
specjalnych przepustek, podpisanych przez Arbeitsamt żydowski i ostemplowane
przez niemieckie SS. Na mieście oraz za miastem pracowało kilkaset ludzi na
różnych placówkach wyłącznie za pozwoleniem SS.



            Przy
stworzeniu Dzielnicy żydowskiej została utworzona policja żydowska składająca
się z 50 policjantów. Komendantem policji był Blumenfeld. Stadtkomisarz wydał
rozkaz o utworzeniu policji Judenratowi, a ten ze swej strony wyznaczył
komendanta i policjantów, których Stadtkomisarz zatwierdził.



            W
dzielnicy odbywały się prawie codziennie łapanki. SS-mani wchodzili nocą do
mieszkań żydowskich, zabierali kilku mężczyzn, wyprowadzali za miasto i tam
rozstrzeliwali. Po dokonaniu mordu zawiadamiali Gminę Żydowską, by zabrała i
pogrzebała trupy.



            W
nocy z 27 na 28 kwietnia 1941 r.[oku] niemieccy SS-mani i SD-mani weszli do
Dzielnicy żydow.[skiej] i zabrali według specjalnej listy 61 Żydów z ich
mieszkań. Żydzi ci należeli przeważnie do inteligencji. Byli to: lekarze,
adwokaci, inżynierowie oraz przemysłowcy. 25 spośród zabranych Żydów wywieźli w
nieznanym kierunku. Po 3 miesiącach otrzymaliśmy z Oświęcimia telegram, że
umarli on w obozie w Oświęcimiu. 36-ciu zaś wyprowadzili przed bramy domów i
rozstrzelali. Między nimi były 4 kobiety. 28 kwietnia 1941 r.[oku] rano
wychodząc z domu wdzieliśmy leżące na ulicach trupy. Trupy te widzieli też
Polacy idący rano do pracy. Tego samego dnia nadszedł od SS rozkaz do
Judenratu, by pogrzebać trupy. Wśród Żydów powstała straszna panika, która
trwała kilka tygodni. Od dnia 27 kwietnia zdarzały się coraz częstsze wypadki
mordów. Żydzi nie mieli prawa handlować. Każdy Żyd spotkany na mieście bez
przepustki został rozstrzelany. Nie wolno było mieć żadnego kontaktu z
Polakami. Gdy się pracowało razem z Polakiem nie wolno było z nim mówić.



            W
niedzielę 10 października 1942 r.[oku] odbyło się I wysiedlenie. Wszyscy Żydzi
niepracujący mieli się stawić na Placu Rynkowym, pracujący zaś, posiadający
t.[ak]zw.[aną] „Meldungskartę” – na plac niemieckiego Arbeitsamtu. Znalezieni w
melinach zostali rozstrzelani. Z Placu Rynkowego SS-mani zaprowadzili Żydów na
specjalny, ogrodzony plac, t.[ak]zw.[any] „Stallag”. Był to plac dla jeńców
wojennych, w tym czasie pusty. Żydzi zostali rozdzieleni na 3 transporty. I
transport odszedł w niedzielę, II-gi we wtorek, III-ci w piątek. Przez cały ten
czas Żydzi leżeli na placu pod gołym niebem bez żywności i wody. Cały tydzień
padał deszcz, tylko I-go dnia był straszny upal. Żydzi błagali o wodę. Dawali
nawet po 1000 zł.[otych] za butelkę, lecz Niemcy nie pozwalali wody podać. W
ciągu tego tygodnia zostało na placu rozstrzelanych 1200 Żydów znalezionych w
kryjówkach lub bunkrach. Między nimi byli też tacy, których Niemcy rozstrzelali
prowadząc z placu na stację. Trupy zabitych pogrzebali Żydzi, którzy zostali na
placu Arbeitsamtu. Żydzi zostali załadowani po 100 osób do wagonu. Wagony
zostały zaplombowane. Gdy ktoś miał na sobie lepsze ubranie lub buty, które
podobały się SS-manom, musiał je zdjąć i im oddać. Niemcy twierdzili, że
wysyłają Żydów na pracę do Ukrainy. Okazało się jednak, że wszystkie 3
transporty zostały wysłane do Treblinki i tam zagazowane. Dowiedzieliśmy się o
tym od małego chłopca nazwiskiem Gutman, który uciekł z wagonu w Kosowie
[Lackim], 5 k[ilo]m[etrów] od Treblinki, zostawiając w pociągu całą rodzinę.
Opowiedział on, że eskortujący ich Ukraińcy i Litwini strzelali do wagonów.
Oprócz tego ludzie umierali też z zaduchu i pragnienia.



            W
niedzielę 10 października wieczorem wszyscy pracujący Żydzi zebrani na placu Arbeitsamtu
zostali przez Ukraińców oraz ich przełożonych z pracy zaprowadzeni do
specjalnego bloku przy ul.[icy] Iłżeckiej. Ja też byłem między nimi. Nazajutrz
zostaliśmy zarejestrowani i poszliśmy normalnie do pracy, odprowadzeni przez
Ukraińców. Po skończonej akcji zgłosili się do bloku Żydzi z bunkrów. Zostali
oni nieoficjalnie przyjęci, lecz nie chodzili do pracy. Komendant SD Peter
przyszedł pewnego dnia na inspekcję do bloku i spotkał na placu około 40
dzieci, które wróciły z melin. Rozstrzelił on od razu bez namysłu wszystkie.
Między innymi zdarzył się taki wypadek: Pewien rosz-jesziwe[c]
nie chciał oddać swego dziecka i schował je pod swój płaszcz. Został on przez
Petra rozstrzelany razem z dzieckiem.



            4
tygodnie po I-wszym wysiedleniu starosta i prezydent miasta ogłosili, że dla
pozostałych w różnych miastach, wsiach i lasach Żydów zostały utworzone 4
Judenstadty: w Sandomierzu, Szydłowcu, Ujeździe i Radomsku. Ogłosili oni, że
Żydzi mogą do tych miast udać się bez przepustki i swobodnie tam zamieszkać. W
tym samym czasie zaczął się też łagodniejszy kurs w stosunku do Żydów. Chcieli
oni tym zwabić jak najwięcej Żydów do Judenstadtów. Do naszego bloku Ukraińcy też
wpuszczali obcych Żydów. Była to pułapka. W końcu grudnia 1942 r.[oku] odbyło
się II wysiedlenie. W Sandomierzu było już wtedy 8000 Żydów, między nimi dużo z
Ostrowca. Ostrowiecki rabin Haldsztuk Chackiel wyjechał do Sandomierza i został
tam rozstrzelany przez Stadthauptmana z Kielc. Dostawiła go policja żydowska,
której w razie niewykonania rozkazu groziła śmierć. Podczas II-go wysiedlenia
zostali wysłani wszyscy Żydzi z tych 4 Judenstadtów. Zostali oni załadowani do
wagonów. Przejeżdżając przez Ostrowiec SS-mani dołączyli do transportu z bloku
dla pracujących 2000 Żydów zostawiając tylko 1000 pracujących na
najważniejszych placówkach. Cały ten transport został wysłany do Treblinki.



W kwietniu 1943 r.[oku] SS-mani z Dystryktu
Radomskiego utworzyli obóz koncentracyjny w Bliżynie koło Skarżyska. Jako
pierwsi zostali tam wysłani Żydzi z Ostrowca w liczbie 110. Między innymi
znajdowałem się i ja. 4 tygodnie przedtem rejestrowano wszystkich fachowców.
Spośród nich Niemcy wybrali najpotrzebniejszych im fachowców. Załadowali nas po
55 osób do zaplombowanych wagonów. Podróż trwała jeden dzień. Żywności na drogę
nie dostaliśmy.



Pierwsze 4 miesiące żyliśmy w okropnych warunkach.
Dostawaliśmy 200 g[ramów] chleba i 1 litr wodnistej zupy z kapusty lub brukwi na
obiad. Przez te 4 miesiące nie dostaliśmy też ani razu czystej bielizny.
Później, gdy w obozie powstały różne warsztaty krawieckie, szewskie,
przędzalnie, stolarnie i ślusarnie, w których pracowaliśmy dla SS, warunki
nasze polepszyły się. Stopniowo zwiększono nam rację chleba do 500 g[ramów].
Dostawaliśmy też na kolację litr zupy, jeszcze bardziej wodnistej niż na obiad.
Przez cały czas spaliśmy w barakach na gołych deskach bez sienników. Do lagru
przywieźli też większe transporty Żydów z Radomia, Kielc, Białegostoku i
Smoleńska. Liczba Żydów w obozie wzrosła do 3500. 2 razy dziennie odbywały się
apele, które trwały bardzo długo. Za najdrobniejsze przekroczenie, jak
n[a]p[rzykład] palenie papierosów, posiadanie pieniędzy lub 2-giej zmiany
bielizny nadzorujący SS-mani bili do krwi lub rozstrzeliwali. Obóz nasz liczył
13 bloków. 10 dla mężczyzn i 3 dla kobiet. Blockältesten byli Żydami. Stosunek
ich do nas był dobry, gdyż nie mieli nad nami żadnej władzy i zależało im na
tej posadzie. W kuchni też pracowali Żydzi. W lagrze oprócz Żydów było 350
polskich mężczyzn. Zajmowali oni jeden blok ogrodzony drutem. Nie wolno było
nam do nich dochodzić. Pracowali oni fizycznie przy kopaniu rowów i w
kamieniołomach. Mieli ten sam przydział, co my, lecz oprócz tego dostawali co
sobotę paczki z domu. Nosiliśmy wtedy jeszcze ubranie cywilne. Zdarzały się
próby ucieczki. Złapani zostali rozstrzelani na miejscu. Za każdego brakującego
Lagerführer wybierał na apelu kilku przeważnie słabszych Żydów i rozstrzeliwał.
Zdarzył się nawet wypadek, że raz podczas przerwy obiadowej przeszedł on przez
salę i zobaczył śpiącego Żyda. Zastrzelił go na miejscu, mimo że podczas
przerwy każdy miał prawo odpoczywać. W lesie w Bliżynie 6 k[ilo]m[etrów] od
Skarżyska leżą pogrzebane zwłoki 1200 Żydów umarłych z głodu lub rozstrzelanych
przez SS. W czerwcu 1944 r.[oku] w sobotę rano podczas rannego apelu zostaliśmy
nagle okrążeni przez SS-manów i Lagerführer oznajmił nam, że zostajemy wysłani
do Oświęcimia. Kazał nam oddać nasze ubrania, dając nam w zamian pasiaste. Nie
pozwolono nam wrócić z powrotem do bloku, lecz od razu załadowano do wagonów, po
65 do jednego wagonu. Wagony zostały zaplombowane. Na drogę dostaliśmy 140
g[ramów] chleba i 100 g[ramów] margaryny. Podróż trwała 3 dni. Przez cały czas
jechaliśmy bez wody. Po przybyciu do Oświęcimia SS-mani oraz kapo oddzielili
osobno kobiety od mężczyzn, po czym zaprowadzili nas do łaźni. Tam musieliśmy
wszystko oddać i dostaliśmy inne ubrania. Kobietom ścięto włosy. Po łaźni kapo
odprowadzili nas do bloku kwarantanny. Chorych i słabych zaprowadzili oni do
innych bloków. W każdym bloku było 400-600 osób. Blockältester, Stubenältester
oraz kapo bili i męczyli w niemożliwy sposób, każdy na własną rękę. Mieli oni
nawet prawo zabić Żyda, nie zdając z tego raportu. Codziennie odbywały się
akcje. Krematorium znajdowało się 5 k[ilo]m[etrów] od Oświęcimia w Birkenau.
Miało ono 6 pieców. Były 4 kabiny gazowe, gdzie gazowano Żydów, by później
spalić w piecach. Z naszych bloków widzieliśmy dokładnie łunę z pieców i czuliśmy
dym. Przy krematorium pracowali przeważnie więźniowie niemieccy skazani na
długi okres więzienia za różne morderstwa. Spaliśmy na 3-piętrowych narach
częściowo bez sienników. Widząc, że szybko nadejdzie i moja kolej do
krematorium, starałem się zostać wysłanym na pracę do Lendzin[d],
czyli Anhaltu.[e]
Po trzech miesiącach pobytu w Oświęcimiu zostałem wysłany do obozu pracy w
Lendzin, gdzie pracowałem 5 miesięcy przy budowie kopalni. W Lendzin było 600
Żydów, między nimi 200 z Łodzi, reszta z całej Europy. Warunki były tam lepsze
niż w Oświęcimiu. Były 3 bloki po 200 osób w każdym. Mimo lepszych warunków
było między nami 40% „muzułmanów”, czyli chorych, których wysłano do
krematorium w Oświęcimiu. Dostawaliśmy 500 g[ramów] chleba, 20 g[ramów]
margaryny i 2 razy dziennie wodnistą zupę. Pracowaliśmy bardzo ciężko.
Dozorowali nas kapo i niemieccy więźniowie. Spaliśmy na 3 piętrowych łóżkach z
siennikami i kocami. Zimą, mimo że bloki były trochę opalone było bardzo zimno.
Nie wolno było spać w ubraniu, ani przykryć się marynarką, lecz tylko kocem. Po
3 miesiącach pracy w Lendzin miałem nieszczęśliwy wypadek. Popychałem wraz z
kolegami wagonetkę i złamałem nogę. Cały obóz opłakiwał mnie myśląc, że idę na
stracenie. Zaprowadzono mnie do ambulansu, gdzie naczelny lekarz Żyd zagipsował
mi nogę. Za protekcją jego, Lagerältester, Stubenältester oraz kapo, którzy
mnie ukrywali przeleżałem 10 tygodni. Gdy na kontrolę przyjeżdżał naczelny
doktór z Oświęcimia, lekarz okłamywał go, zapisując mnie na coraz inne
nazwiska, jako nowego chorego.



20 stycznia 1945 r.[oku] obóz nasz został
ewakuowany. Pędzili nas piechotą do Gleiwitz[f]. Kto ustał na drodze, został od razu
zastrzelony przez eskortujących nas SS-manów, którzy jeździli ze swym bagażem
na furmankach. W Gleiwitz zostało zgromadzonych 15 000 Żydów pozostałych w
Oświęcimiu oraz wypożyczonych z Oświęcimia na pracę do okolicznych obozów.
Droga do Gleiwitz trwała 2 doby bez odpoczynku. W Gleiwitz byliśmy 24 godziny.
Przez cały ten czas nie dostaliśmy żywności, ani wody. Nazajutrz SS-mani bijąc
załadowali nas na węglarki. Było tak ciasno, że musieliśmy stać, nie mogąc się
poruszyć. Był wypadek, że jeden z naszych współtowarzyszy zmarł i został w
stojącej pozycji, nie mając miejsca, by upaść. Nie pozwolono go wyrzucić z
wagonu i musieliśmy przez cały czas być wraz z trupem. Wywieziono nas 2
kilometry za miasto do lasu. Tam staliśmy całą dobę w wagonach. Był straszny
mróz. Byliśmy głodni i nie czuliśmy już nóg, ani rąk z zimna. Po 24 godzinach
SS-mani otworzyli węglarki, kazali nam wyjść i ustawić się piątkami, po czym
zaprowadzili nas w kierunku Breslau[g].
Po 5 k[ilo]m[etrach] skręciliśmy nagle w las, gdzie obsypali nas gradem kul z
karabinów maszynowych różnego kalibru oraz granatami ręcznymi. Ja byłem dopiero
10 dni po wyjściu z ambulansu i lekarze dziwili się, że mogę w ogóle chodzić.
Koledzy prowadzili nas z obu stron pod rękę. Gdy rozpoczęła się strzelanina
uciekli oni, by ratować życie. Zostawszy sam, upadłem na ziemię między trupy.
Tak przeleżałem do nocy udając nieboszczyka. SS-mani obchodzili las i
kontrolowali, czy nikt ze zranionych nie został przy życiu. Znalazłszy żyjącego,
dobijali go. Strzelali też za uciekającymi i dużo zabili. Mnie kopnął jeden
SS-man, lecz nie dałem żadnego znaku życia. Leżałem na wznak, twarz zamazałem
sobie krwią kolegi. Akcja zaczęła się o 10-tej rano i trwała cały dzień. W
nocy, widząc, że SS-manów nie ma w lesie wstałem i starałem się wydostać z
lasu. Było strasznie ciemno, a ja nie znałem kierunku. Zdawało mi się ciągle,
że ktoś mnie śledzi. Napisałem kartkę z mymi personaliami, by w razie o ile
mnie złapią i rozstrzelają wiedziano, kim jestem. Wydostawszy się z lasu
napotkałem samochód z cywilnymi Niemcami jadącymi do Egersfeld. Myśląc, że
jestem polskim häftlingiem, zabrali mnie ze sobą. W Egersfeld uciekłem schodząc
w nocy z auta. Ukrywałem się u niemieckiego chłopa, który miał żonę Polkę.
Powiedziałem jej, że jestem Polakiem i prosiłem o pomoc. Nie mówiąc nic mężowi
chłopka ukryła mnie w stodole, gdzie byłem do wkroczenia Czerwonej Armii. Władze
sowieckie aresztowały mnie myśląc, że jestem Niemcem, lecz wylegitymowałem się
pokazując wytatuowany na ręku numer. Gdy im opowiedziałem o okropnej zbrodni
dokonanej na Żydach w lesie Egersfeld, pojechali tam wraz ze mną. Znaleźliśmy
jeszcze część nie pogrzebanych trupów. Pułkownik oraz kapitan sowiecki
sfilmowali las, po czym zawieźli mnie pod Łódź.



 



Zbierała Bałoszerówna (-)













[a] Autor
pomylił datę. Powinno być 1940 ?







[b] luka w
tekście







[c] hebr. –
przewodniczący jesziwy (szkoły religijnej)







[d] Lendzin
(pol. Lędziny) -
podobóz Auschwitz







[e] Anhalt – Hołdunów, obóz pracy







[f] Gleiwitz – pol. Gliwice







[g] Breslau – pol. Wrocław