RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Ostatnim etapem przesiedlenia jest ś...

strona 104 z 250

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 104


Ośrodek zagłady Chełmno nad Nerem (Kulmhof am Nehr) [1] 97

drzwi. Buchał ostry zapach gazu. Odczekawszy znów ok. 5 minut, „Bykowiec” wrzasnął: Ihr Juden, geht tefilin legen23 – co oznaczało wyrzucać zwłoki.

Leżały one splątane, w brudzie własnych odchodów, wyglądały jakby dopiero co ułożone do snu, bez bladości policzków, z naturalną barwą skóry. Ciała były jeszcze ciepłe, tak że „dołowi”, jak nam mówili, ogrzewali się przy zwłokach. Podaję jeszcze kolejność robót: czterech „dołowych” wyrzucało zwłoki, oczywiście poganiani biciem i wrzaskami; zwłoki wyrzucało się bezwładnie na stos, dwóch innych ściągało dalej zwłoki ku dołowi i wrzucało je do wykopu. Tam znów na dole stali jeszcze dwaj, którzy je układali według wskazań esesmana. Po opróżnieniu samochodu „dołowi” zabierali się do usuwania nieczystości. Wyjmowało się słomiankę i drewnianą ramę z listwami, a auto czyściło się własnymi koszulami przed ponownym założeniem listwy i słomianki. Podwójne drzwi zewnętrzne zamykano na zewnętrzną zasuwę. Zamykanie drzwi wymagało pewnego doświadczenia; ponieważ codziennie robili to nowi ludzie, byli oni morderczo bici przez „Bykowca”.

Po odjeździe samochodu i ułożeniu zwłok „dołowi”, żeby się ogrzać, wciągali na siebie kolorowe ubrania cygańskie i siadali na zwłokach w grobach. Wyglądało to tragikomicznie. W ogóle tym więźniom nie wolno było zadawać się z innymi robotnikami. Zostawiano ich w czasie obiadu w wykopie, gdzie otrzymywali tylko gorzką czarną kawę bez kruszyny chleba. Odbywało się to tak: Jeden z żandarmów długą chochlą napełniał garnczek kawy. Po wypiciu go przez jednego żandarm znów napełniał ten sam garnczek i kazał drugiemu wypić. Tych ośmiu traktowano jak trędowatych.

Z upływem pół godziny nadjechało drugie auto z Cyganami. Zatrzymało się ono w odległości nie 20 metrów, ale ok. 100 metrów od nas, żebyśmy nic nie słyszeli (głuche krzyki rozpaczy wyprowadzały nas z równowagi). Do obiadu załatwiliśmy 3 samochody, po obiedzie – 4 (zwykliśmy je liczyć).

I znowu nasz obiad składał się z zimnej czarnej, niesłodzonej kawy i zmarzniętego suchego chleba. O piątej po południu zakończyliśmy nasz dzień roboczy. Tym ośmiu „dołowym” nie pozwolono opuścić grobu. Kazano im położyć się twarzą do cygańskich trupów. Żandarm zabijał ich z broni maszynowej.

Zaraz po powrocie do pałacu, który znajdował się ok. 100 metrów od szosy, szybko zamykano za nami bramę, aby miejscowi chłopi niczego nie podpatrzyli. Jechało z nami siedmiu żandarmów z przodu i trzech z tyłu. Pierwszych wysiadło na dziedziniec siedmiu żandarmów. Z bronią maszynową w rękach obstawili oni samochód. Potem wysiadło pozostałych trzech żandarmów, a na końcu kazano wysiąść nam i ustawić się dwójkami. Po przeliczeniu zaprowadzono nas znów do piwnicy. Ta sama ciemnica i zimno. Ktoś się odezwał: To jest prawdziwy raj w porównaniu ze straszliwym cmentarzyskiem. Zrazu przysiedliśmy w ciemnicy na słomie. Po chwili znów wstrząsnął nami ogrom tragicznego losu…