Rozdział 4. Getto warszawskie – dzieci [12] 105
za niezamieszkałą, nikt nie wie, że oni tam mieszkają. Dozorca za pozwolenie zamieszkiwania tam dostaje 10 zł miesięcznie.
Cała trójka utrzymuje się z żebraniny. Spośród pary małżeńskiej żebrze tylko on. Ma dziennie 5–7 zł. Był przed wojną kupcem, pośrednikiem, powodziło mu się nieźle. Mieli ładne mieszkanie, dwoje dzieci uczęszczało do gimnazjum. Dzieci pomarły – matka umrze w krótkim czasie.
Trzeci mieszkaniec, ten który mnie tu sprowadza, uczęszczał przed wojną do szkoły rzemieślniczej i skończył Tarbut. Rodzice mieli sklep na Pradze. Tej zimy pomarli. Chłopak żebrze. Całą zimę przeleżał na ulicy. Nabawił się kilku ciężkich chorób – płuc, nerek – chodzi schylony w pół i nie może się wyprostować, ma świszczący oddech i kaszel, który pozbawia go płuc. Włóczy się po mieście – ale jak długo jeszcze?
[2] II.
Na rogu Solnej i Leszna siedzi maleńkie dziecko. Ma ono parę czarnych oczu osadzonych w zaropiałych powiekach, a zielono-żółta skóra twarzy opina mocno sterczące kości. Z bladych ust wyzierają czarne pieńki zębów, gdy głośno śpiewa „Oj dy bone, ja nie chcę oddać bony, ja chcę jeszcze żyć, ja potrzebuję jeszcze żyć, jach wyl noch epes dałejben!”242
Głowę ma owiniętą brudnym łachmanem. Nosi jakieś paletko, które pamięta lepsze czasy. Wszczynam z nim rozmowę. Po polsku zdaje się nie rozumieć. Po żydowsku odpowiada dość rezolutnie: ma 13 lat, mieszka na Ostrowskiej. Idę na Ostrowską... Drewniana parterowa rudera. W ciemnym maleńkim pokoju stoi pod ścianą duże łóżko. W łóżku tym, pod czarno-brązową z brudu pierzyną, na zgniłym i mokrym sienniku leży sześcioro dzieci. Czworo spośród nich prawie że nie reaguje na otoczenie. Leżą przytulone do siebie, pogrążone w jakimś półśnie, niezdolne do wykonywania jakichkolwiek ruchów, pokryte wrzodami, z kołtunami na głowie. Pozostałych dwoje – chłopczyk trzynastoletni, o wyglądzie dziecka siedmioletniego i dziewczynka dwunastoletnia, to istoty zarabiające na resztę rodzeństwa. Żebrzą one na ulicy. Dziewczynka żebrze także i po aryjskiej stronie – jak mówi, można tam dużo więcej dostać – nie pieniędzy, ale jedzenia. Ale ona musi przynieść parę złotych do domu. Gdyby nie przyniosła, to matka by ją wyrzuciła – dodaje po chwili zastanowienia. Matki mimo wczesnej pory nie ma już w domu. Jest ona śmieciarką. Ale co można znaleźć dziś na śmietniku... Rodzina z siedmiu osób ma 10–12 zł dziennego dochodu. Za te pieniądze jedzą oni raz dziennie dobrą zupę.
Ale zupa ta nie uratuje od śmierci głodowej czworga małych dzieci. Co najwyżej przesunie jej termin o kilka tygodni.
HWC 35A.1
Opis: oryg. lub odpis, mps, j. pol., 210x274 mm, k. 2, s. 2.