RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Kolekcja Hersza Wassera

strona 283 z 409

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 283


260 Rozdział 7. Getto warszawskie – utwory literackie [36]

zanieść zarobione pieniądze jej rodzicom, aby zaraz potem wyjść do bramy albo nawet w samym domu stać godzinami i rozmawiać, dyskutować bez ustanku, bez końca, zanim mogli się od siebie oderwać i iść spać.

Szlamek rozmawiał z nią o wszystkim, co interesowało go w książkach, o wydarzeniach politycznych zaczerpniętych z gazet, które przejrzał i opowiadał jej wszystkie historie, które zasłyszał w przeciągu dnia w zakładzie fryzjerskim. Sprawiało jej przyjemność, kiedy tak przytomnie jak nauczyciel tłumaczył jej, że tylko „nasi” wyjdą zwycięsko z wojny i że wtedy również dla nich wzejdzie słońce, słońce, które wygładzi wyorane i wzburzone zmarszczki na ich twarzach, rozświetli ich pociemniałe spojrzenia i usunie nimb rozpaczy [s] z ich rozżalonych serc.

Szlamek po cichu pracował również nad jakąś robotą, o której oboje głośno nie mówili, jedynie po cichu, ukryci, wszeptując sobie w rozgrzane uszy i gorące oddechy słodką tajemnicę wyzwolenia i odkupienia. Baśka miała mniej czasu, żeby się tym zajmować, ale nigdy nie b[…]b wzięcia od niego małych paczuszek, [5] które były tak sprytnie przez niego zapakowane, położenia ich w jej koszyku z bułkami i zaniesienia ich gdzieś, gdzie odbierano je od niej w równie cichy i tajemniczy sposób. Wiedziała, że jest to praca, która ma pomóc „naszym” w ich ciężkim trudzie,

aby jak najprędzej przyjść im z pomocą. Jako była aktywistka, jeszcze sprzed wojny, znała wszystkie zasady, jak wykonywać taką pracę. Ponadto teraz, w nowych warunkach panującego bezprawia, musiała ona być prowadzona również na nowy sposób… Szlamek długo i szczegółowo dyskutował z nią na temat tej pracy. Dowodził jej, że właśnie obecne warunki bardzo ułatwiają ich działania.

– Czyż dzisiejsze życie nie jest chaotyczną egzystencją? – twierdził. Życie, w którym nie wie się czy za minutę „podłe szkodniki” nie zabiorą nam zdrowia, nie wyrwą go wraz z ciałem? A jeżeli wszystko jest dozwolone – zażartował gorzko – to czyż nie możemy tego wykorzystać dla własnej korzyści? Wychodzisz na ulicę – przekonywał – możesz natknąć się na „podłe szkodniki”, które bez żadnego powodu mogą cię zastrzelić, zaaresztować, pobić czy zranić. Kto się wtedy za tobą wstawi, kto?

Pewnego dnia, pod wieczór, kiedy spotkał się z nią na rogu Gęsiej i Nalewek, przy przystanku tramwajowym, zaczął padać silny deszcz. Oboje ustawili się pod balkonem, żeby nie zostać całkowicie przemoczonymi przez ulewę.

Wkrótce obok nich ustawiło się kilku innych ludzi, którzy również chcieli się schronić, przeczekać deszcz. Oboje z uwagą przyglądali się dziwnej parze, która stała obok nich. Ona, kobieta w wieku 40-kilku lat, wychudzona z zatroskaną i wysuszoną twarzą, z przedwcześnie pojawiającymi się zmarszczkami, jedno dziecko w wieku około 3 lat trzymała na rękach, a drugie w wieku 5–6 lat stało wczepione w jej sukienkę.

Przygnębiona, zdesperowana patrzyła na szyny tramwajowe, podążała wzrokiem za lśniącą wodą, która tak swobodnie, żwawo i zupełnie bez strachu płynęła szeroko środkiem drogi. Wyglądała tak, jakby sama chciała przemienić się w taki