RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Kolekcja Hersza Wassera

strona 289 z 409

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 289


266 Rozdział 7. Getto warszawskie – utwory literackie [36]

litował się nad nią i śnił słodki, rozkoszny sen, że w przyszłości osłodzi jej całe życie, sprawi lżejszym – tak również ona fantazjowała w długie, ciężkie noce.

Może rzeczywiście była to ich jedyna pociecha w gorzkim losie, który uczynił ich tak samotnymi, opuszczonymi…

Właśnie wtedy, kiedy cierpieli najbardziej, kiedy fizyczne niezaspokojenie czyniło ich wprost chorymi, ratunkiem dla nich stawało się myślenie z oddaniem o drugim, przejmowanie się jego cierpieniem i troska, aby ukochana, najdroższa osoba, broń Boże nie rozchorowała się z powodu tych cierpień…

Jednego razu, kiedy Szlamek nie mógł już wytrzymać, kiedy stał się bardzo natarczywy w stosunku do niej, ona odpowiedziała mu swoim gorącym, zapierającym dech w piersiach szeptem, żeby poszukał mieszkania. Niech już będzie na godzinę, na tyle na ile to możliwe, byle nie tu, nie w domu, nie na schodach jak podłe, wstrętne psy…

Szlamek dostał wtedy skrzydeł. Dorwał nagle gdzieś jednego z przyjaciół, krawca, byłego działacza partyjnego w jego wieku i dowiedział się od niego, że pracuje gdzieś na Wołyńskiej, w małym ciasnym pokoiku, w warsztacie. Prawie cały dzień przebywa tam sam, bo właściciele handlują na ulicy, a on pilnuje im w ten sposób mieszkania [13] przed złodziejami.

Szlamek wprost się do tego zapalił. Uczepił się tego pomysłu tak silnie, że w końcu przekonał przyjaciela, żeby ten w środku dnia wyszedł gdzieś na godzinę, albo nawet mniej, a Szlamek, będzie mógł w tym czasie przyjść tam ze swoją Baśką…

Oboje przygotowywali się do tego jak do święta. Ze świeżo umytymi włosami, w czystym fartuszku, założonym na połataną sukienkę, w wypranej koszuli, w wypucowanych na połysk, już trochę wykoślawionych butach, z dziewczęcą nieśmiałością rozejrzała się po izbie, lśniącym wzrokiem rzuciła na małe, poszarzałe pojedyncze łóżko i szybko oderwała od niego wzrok…

Ze spuszczonymi oczami, zawstydzona, zaczerwieniona, rozgorączkowana i całkiem rozedrgana, przyciągnęła go do siebie, objęła i zatkała jego usta swoim długim, soczystym pocałunkiem. Dłuższy czas, więcej niż 10 minut, stali tak przyciśnięci do siebie, zanim ona w końcu pozwoliła mu się rozebrać, usiadła mu na kolanach, objęła go i zaczęła całować tak, jak tego chciał.

Ale nagle, kiedy już szczęśliwa, gotowa, leżała tak jak trawa, która gotowa jest wchłonąć w siebie soczystą rosę, aby pokrzepić to omdlewające, spragnione, drżące serce, na schodach dał się słyszeć hałas i ciężka, złośliwa ręka zaczęła mocno walić do drzwi.

Z początku oboje leżeli drżąc, nie ruszając się w ogóle. Baśka w żaden sposób nie chciała go puścić, gryzła i darła z niego całe kawały. Kobieta zaczęła teraz pomstować wręcz nieprzytomnie, dziwnymi słowami, przekleństwami i kalumniami, które w rzeczywistości nie były skierowane do nich, ale do kogoś innego, kto z pewnością był teraz poza domem, kto ją zdradził z inną. Każde puknię-