Rozdział 7. Getto warszawskie – utwory literackie [36] 271
zwiędła, nie zgniła i nie została rozniesiona na wszystkie strony, jak pył w czasie burzy albo jak przesiąknięte błoto w czasie silnego deszczu…
Zapisała się do rewiru [s] pomocy socjalnej. Tam wykorzystywano ją do różnych zbiórek. Zawsze miała dużo czasu i biegała cały dzień ze swoją książeczką i teczką pod pachą, wspinała się na dziesiątki pięter schodów i przynosiła całe sakiewki z pieniędzmi. Do jednego chciała ich wtedy przekonać: aby pozwolono jej być przy tym, kiedy potrzebujący pomocy będą otrzymywać wsparcie z jej zbiórek… Ale nie zawsze można było spełnić jej prośbę. Nie zawsze rozumiano [19] jej intencje, i prawie zawsze uprzejmie, delikatnie dawano jej do zrozumienia, że jest to niemożliwe, że jej żądanie na razie nie może zostać spełnione, ale jeśli tylko będzie to wykonalne, poinformuje się ją o tym, żeby mogła przyjść i zobaczyć, że komitet, rewir [s], pomoc socjalna, nie kradną i rozdzielają sprawiedliwie każdemu jego jałmużnę… Ale jednak, chociaż nie wierzyła tym ludziom, nigdy nie miała do nich pełnego zaufania – pracowała dalej. Razem z jeszcze kilkoma dziewczętami, działaczkami takimi jak ona, biegała po ulicach, siłą „łapała” żebrzące dzieci, wręcz ciągnęła je za ręce i nogi do specjalnych domów, gdzie miano je myć, przebierać i zatrzymywać w internacie.
U siebie na podwórzu, i w innych domach, pomagała organizować wieczorki rozrywkowe, harcowała, tańczyła właśnie wtedy, kiedy chciało się jej płakać i narzekać na gorzki los, który uczynił ją tak nieznośnie samotną, opuszczoną, chociaż czuła, że Szlamek jest jej jedynym, że może nawet byłby gotów oddać za nią swoje zdrowie i życie.
Już od Tisza be-aw328 zaczęły się jej bóle głowy i rozstrój nerwów. Wyszła wtedy z domu wcześnie rano, z blokiem i puszką w „dobre miejsce”329. Przez cały dzień biegała od jednej grupki odwiedzających cmentarz do drugiej, potrząsała puszką i budziła z odrętwienia tych wszystkich, którzy zwilżali ciężkimi słonymi łzami, jak rosą – pnie wyrwane siłą, przemocą w ten przeklęty czas…
Nie mówiła wtedy do nikogo ani słowa. Spoglądała tylko zesztywniała, ale jednocześnie z wiecznie płonącym błyskiem swoich czarnych oczu, na tego, kto wrzucał jej coś do puszki. Mogłoby się zdawać, że nie było dla niej ważne to całe zbieranie, tylko badanie i analizowanie ludzi, którzy do niej podchodzą, aby zobaczyć, w jaki sposób dają jałmużnę, a nie c o wrzucają do puszki…
Byli tacy, którzy nachylali się do ziemi, nad zapadniętym grobem, wylewali tam swoje gorące, smutne i ciężkie westchnienia, i słysząc dzwonienie puszki, nie ruszali się z miejsca, tylko mechanicznie wyjmowali z bocznej kieszeni kilka groszy i wrzucali swój datek nie patrząc nawet gdzie…