RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Kolekcja Hersza Wassera

strona 295 z 409

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 295


272 Rozdział 7. Getto warszawskie – utwory literackie [36]

Inni znowu zachowywali się bardzo różnie. Jeden budził się, gdy dzwoniła puszką i patrzył na nią jakoś zmieszany. I kiedy obdarowywała go błyskiem swoich czarnych iskrzących oczu, które jeszcze [20] lśniły łzami litości właśnie dla niego, nagle dochodził do siebie i pośpiesznie zaczynał szukać czegoś po wszystkich kieszeniach. Wreszcie znajdował większą monetę i wrzucał ją do puszki.

Byli też tacy, którzy budzili się ze swojego odrętwienia, ale przejęci jedynie własnym opuszczeniem i własnymi nieszczęściami, patrzyli na nią z niezadowoleniem. Wrzucali parę groszy i rozzłoszczeni, nadąsani szybko się od niej odwracali… Czasami jeden z takich ludzi zahaczał swoim spojrzeniem o jej [oczy], zauważał przez moment ten płomienny błysk i czarny smutek w jej oczach i wtedy przestraszony szybko uciekał wzrokiem, tak jak gdyby bał się, żeby jej kpina i ironia nie przebiły go na wylot…

Pod wieczór na cmentarzu miał miejsce okazały pogrzeb. To na tyfus zmarł doktor. W drodze do miejsca ostatniego spoczynku przyszli mu towarzyszyć jego koledzy, ładnie ubrani, odszykowani doktorzy. Rozmawiali ze sobą, część spierała się smutno, z przejęciem i współczuciem dla siebie nawzajem, tak jakby chcieli żałować samych siebie z powodu strasznego końca, który ich czeka…

Jedynie jeden młody lekarz, pulchny, w okularach, z dwoma rumianymi, dobrze odżywionymi policzkami – Baśka znała go z ulicy Solnej – tylko on jeden, chodził wkoło, jak w czasie święta, jak gdyby został tu zaproszony tylko po to, aby spełnić obowiązek i czym prędzej móc stąd uciec. Wprost gotowało się w nim z niecierpliwości. Nie mógł się doczekać wysłuchania chazana, potem powolnego towarzyszenia do grobu, złożenia ciała i w końcu ostatniej posługi, którą koledzy chcieli uczynić zmarłemu – zasypania go szuflą ziemi.

Każdy z nich – Baśka dokładnie to zaobserwowała – razem z łopatą ziemi włożył do grobu też coś od siebie samego. Tylko ten doktor – kiedy przyszła jego kolej – jak gdyby czekał, aż ktoś przyjdzie i podniesie za niego łopatę, żeby on, który został tu specjalnie zaproszony, mógł wykonać ten nieprzyjemny obowiązek wymagający od niego takiego wysiłku…

Ta odrobina ziemi i piasku, którą wrzucił on do grobu, podobna była do słów, które zawsze dodawał będąc u chorego, już po tym, jak zapłacono mu honorarium, kiedy musiał jeszcze spędzić z nim kilka minut, bo matka pacjenta zamęczała go pytaniami o stan zdrowia chorego, musiał więc jeszcze dodać słówko, przepisać jakąś receptę, powtórzyć zalecenia…

[21] Baśka uciekła stamtąd. Nie chciała nawet podchodzić do doktora i brać od niego datku ze strachu, aby przez to nie uczynić broń Boże żadnej krzywdy tym wszystkim, dla których zbiera te pieniądze…

Zatrzymała się przed wejściem na cmentarz i zauważyła otwarte drzwi wielkiej stodoły, gdzie tymczasem składa się martwe ciała zwożone z miasta, aby je pochować. Czasem we snach, albo może sama tworzyła te obrazy w swoich myślach, widziała rzeźnię, gdzie zabite woły, owce wrzuca się na wozy i wiezie się je do