Rozdział 9. Obozy pracy [46] 335
robotników. Po miesiącu pracy Niemcy postanowili ten obóz rozwiązać. Około 800 osób było już zwolnionych i niespodziewanie, ostatnie 400 osób odesłano do Pustkowa, ponieważ tamtejsi przedsiębiorcy budowlani potrzebowali rąk do pracy. Wśród tych 400 nieszczęsnych, obdartych, zaniedbanych, zniszczonych psychicznie warszawiaków, którzy pochodzą z największej biedoty (byli to młodzi ludzie złapani na Krochmalnej, Wołyńskiej i tym podobnych [ulicach], którzy zostali wysłani [zamiast] warszawskich obżartych synalków) znalazło się też dwudziestu zdemoralizowanych facetów z warszawskiej „policji porządkowej”, którzy jechali do żydowskich obozów pracy jako strażnicy i nadzorcy.
Również oni zostali wciągnięci [do obozu], początkowo jednak nic im nie brakowało. Wystrojeni w swoje galowe mundury, w kolorowych jarmułkach, błyszczących [11] butach z cholewami – spędzali swobodnie swój czas na rachunek nieszczęśników.
Łapówki otrzymane za różnego rodzaju machlojki, nocne życie, gry w karty i rozdzielanie batów – to była ich codzienna praca.
Niemieckie krwawe psy jeszcze by to zniosły – ale zaczęli [policjanci] zaczepiać aryjskie „babki” i to już przepełniło czarę.
Za karę ściągnięto z nich kalesony, dano im odpowiednią lekcję i zapędzono ich razem ze wszystkimi innymi do roboty.
Wrzask tych „nieszczęśliwych” i „zamęczonych” doszedł do warszawskiej gminy.
Okrzyki bólu zamęczonych młodych chłopaków, ojców, braci z Krochmalnej i Wołyńskiej do niej nie dotarły. W rezultacie, delegacja [12] warszawskiej gminy wyjechała do Pustkowa, aby zapoznać się z trudnymi warunkami pracy.
Nic w tym dziwnego, że tych ludzi, warszawską biedotę, zastano już w takim stanie jak opisano to w raporcie: jak ludzi-zwierzęta, obdartych, głodnych, apatycznych i zaniedbanych. Ludzie z warszawskiej gminy ponoszą pełną odpowiedzialność za to, że obozowicze zajmowali się kradzieżą, gnili w brudzie, fizjologiczne potrzeby spełniali w barakach, na posłaniach i nie chcieli – albo po prostu sił nie mieli – załatwiać się w inny sposób.
I w ten oto sposób stało się możliwe, żeby z tych ludzi zrobić dla siebie tarczę, aby popełnić wobec nich największe okrucieństwa.
Dwaj warszawiacy – brak nazwisk – zostali zabici w sposób prowokacyjny:
- Starszy, który za [13] pozwoleniem swego brygadzisty, poszedł w czasie pracy do polowego klozetu i nie wrócił dostatecznie szybko został na oczach wszystkich zastrzelony i znalazł swój grób w dole kloacznym.
- Drugi został po prostu sprowokowany przez swego strażnika Lorenca z Berlina, który go odesłał na pewną odległość i pod pretekstem, że tamten chciał uciec, zastrzelił. Niestety, takie i podobne wypadki nie dotarły do uszu warszawskich pracowników żydowskiej gminy, którzy wysyłali tysiące żydowskich młodych i starszych ludzi do obozów pracy.