RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Wrzesień 1939. Listy kaliskie. Listy...

strona 106 z 424

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 106


96 Kampania wrześniowa poza Warszawą [16]

myślenia doprowadzała mnie niewiedza, co było powodem, że oni tak się na mnie uwzięli. Nie przypominałem sobie, abym cokolwiek złego zrobił moim niemieckim przyjaciołom. Wręcz przeciwnie. Niemcy byli moimi najlepszymi klientami i znajomymi. Łamałem sobie tak głowę do 7 rano i nic nie wymyśliłem. Punktualnie o 7 zameldowałem się na gestapo. Kazano mi zejść na pierwsze piętro, a tam znów musiałem odwrócić się do ściany i tak stałem tam 3 godziny wraz z innymi ludźmi, także chrześcijanami. Wywołano moje nazwisko i wezwano do pokoju, gdzie były trzy osoby ubrane w mundury gestapowców. Jeden zaczął pisać protokół i mnie pytać, czy schowałem broń. Namawiał mnie, bym się przyznał, że przechowywałem broń, bo jeśli nie, to mnie zaraz zastrzeli. I przy tych słowach wyciąga browninga i celuje mi w głowę. Ja na to tłumaczę, że musiało nastąpić jakiś nieporozumienie, bo ja nigdy nie miałem rewolweru. Zaszło prawdopodobnie jakieś nieporozumienie. Drugi podniósł się i zaczął mnie bić gumowym batem. Skończył dopiero wtedy, gdy krew zaczęła mi się lać z nosa, uszu itd. Kiedy już się zmęczył, znów spytano mnie, czy wreszcie teraz zacznę mówić prawdę. Znów powiedziałem to samo, że nie schowałem żadnej broni. Sympatyczne przesłuchanie trwało do 2 po południu. Oni prawdopodobnie już się zmęczyli i postanowili dalszy ciąg znów przełożyć na jutro. I znów załamany i zakrwawiony dowlokłem się do domu. Zacząłem poważnie myśleć o ucieczce z Poznania, ale po zasięgnięciu dokładnych informacji okazało się, że jazda bez przepustki jest niemożliwa. Nie pozostało mi nic innego, jak znów rzucić się w straszną przepaść. Już zrezygnowałem z mieszkania, z wielkiego magazynu, który był wart dużo pieniędzy. Byle tylko wyjść z tego w całości.

Dopiero piątego dnia mojego przesłuchania dowiedziałem się, o co chodzi i czego właściwie chcą ode mnie. Swego czasu w naszym mieście grasował znany bandyta zwany „Sekretarczukiem”224, zatrudniony przez endeków. Wtedy to, dla obrony własnej, kupiłem obciągnięty skórą metalowy pręt ze sprężyną, która kończy się metalową kulką. Narzędzie to nazywa się „mordercą”. [5] I oto piątego dnia przesłuchujący wyjął to narzędzie z futerału i spytał mnie, czy to jest moje. Natychmiast powiedziałem, że to należało do mnie i wyjaśniłem, że miałem go od wielu lat i dlaczego go kupiłem. Niemiec jednak uważał, że kłamię, że chciałem bić volksdeutschów i dlatego powinienem bezwarunkowo zostać powieszony. Schowałem broń w swoim mieszkaniu, gdzie znaleziono ją w czasie rewizji. Teraz zapisano w protokole, że jest to moja własność i to wystarczy, by ze mną skończyć.

Widziałem, że jestem w niebezpieczeństwie i zacząłem tłumaczyć, że nie miałem pojęcia, że taka pałka jest bronią. Ale najważniejsze okazało się to, że nie było mnie w Poznaniu. Nie mogłem więc tego oddać, jak tego wymagało rozporządzenie. Tłumaczyłem i tłumaczyłem, i znowu mnie bito. I w końcu Bóg mi pomógł, gdy wmieszał się trzeci urzędnik i spytał mnie, kiedy wróciłem. Pokazałem moje zameldowanie i wykazałem też, że w terminie, kiedy trzeba było wydawać broń,