RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Wrzesień 1939. Listy kaliskie. Listy...

strona 170 z 424

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 170


160 Obozy jenieckie [30]

Jeśli chodzi o jakość jedzenia, to można bez krzty przesady powiedzieć, że było podłe. Rano, o godz. 4-tej wydawano nieco kawy i chleb na cały dzień (porcja wynosiła od 25 do 35 dkg), o 12-ej zupkę, najczęściej brukwiową; pływały w niej czasami resztki kaszy najgorszego gatunku. Na kolację dawano znów kawę. Prócz tego przydzielano mizerne porcyjki kiełbasy i marmolady. Wszystkie przydziały dla Żydów były nieco mniejsze niż dla jeńców innych narodowości.

Żydowska ulica była bardzo ruchliwa, tu skupiał się prawie cały handel obozowy: Polacy przynosili na sprzedaż zrabowane buty i części odzieży (a potem rabowali je znowu), żywność, tytoń itd. Środkiem wymiennym były nie tylko pieniądze, ale bochenki chleba, tytoń itp.

Rozwój handlu wydatnie przyczynił się do zwiększenia ilości kradzieży. Doszło do tego, że np. chleb trzeba było stale nosić przy sobie, a w nocy trzymać pod bluzą; pozostawienie go na chwilę bodaj lub powierzenie komuś było ryzykiem, i to dość dużym. Podobnie było z butami: na noc podkładaliśmy je pod głowy – inaczej bowiem można się było obudzić bez nich.

Najgorszą jednak plagą były wszy, które rozpleniły się w tak zastraszający sposób, że żaden wysiłek, jak najczęstsze nawet mycie i wystrzeganie się nie mogły przed nimi uchronić. Koniec końców więc człowiek rezygnował i poddawał się swojemu losowi.

Z końcem października nastały mrozy, a baraki dla nas ciągle jeszcze nie były wykończone – w namiotach zaś nie można było po prostu usiedzieć. Równocześnie zaczęły zjawiać się jakieś komisje, zwiastujące [11] nowe zmiany. Nie czekaliśmy na nie długo. Jeszcze w tym samym miesiącu dokonano spisu wszystkich jeńców Żydów i zaczęto grupami rozsyłać [na] robotę do różnych wsi, miast i miasteczek na terenie Prus Wschodnich. O zaopatrzenie wysyłanych nie zatroszczył się nikt. Boso i półnago, bez ciepłej odzieży i butów opuścili Żydzi obóz w obliczu zbliżającej się zimy.

Nasza partia, licząca 55 osób, dostała się do jakiejś wsi w pobliżu Zatoki Kurońskiej: mieliśmy być tu zatrudnieni przy budowie wału ochronnego. Na pomieszczenie przeznaczono nam lokal po byłym kinie, gdzie jedynym umeblowaniem było kilkanaście trzypiętrowych łóżek. W tym pokoju zamykano nas na czas od 6 wieczór do 5 rano, co było prawdziwą udręką, gdyż z powodu natłoku było tu duszno nie do wytrzymania.

Robota nasza była bardzo ciężka; polegała na kopaniu oraz wyrąbywaniu kilofami gliniastej ziemi i zasypywaniu jej na wale. Brak obuwia przy pracy w wodzie (ziemia była gliniasta i po lada deszczu tworzyły się kałuże) powodował częste zachorowania. Oprócz tego brak tłuszczu w pożywieniu przyczyniał się do powstania nie tylko ran na ciele, ale nawet częstszych chorób – mimo to jednak Żydzi przywykli szybko do nowych warunków i zdołali zaaklimatyzować się do tego stopnia, że wydajność pracy zaczęła stale wzrastać. Stosunek autochtonicznej ludności do nas był nadspodziewanie życzliwy i można bez przesady powiedzieć –