RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Wrzesień 1939. Listy kaliskie. Listy...

strona 35 z 424

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 35


Obrona Warszawy w 1939 r. [2] 25

Z Łodzi przybywają tysiące uciekinierów, oni również, podobnie jak w Warszawie na wezwanie radiowe, aby opuścić miasto wraz z wojskiem, w nocy opuścili domy, rodziny, aby przywędrować do Warszawy – autami, furmankami, lecz przeważnie pieszo.

Opowiadania tych ludzi z drogi są straszne.

O 10-ej godz. wybuchła panika. Ulice zapełniły się tłumami ludzi – mężczyzn, [5] kobiet, starców, dzieci. Wszyscy jednym wielkim strumieniem płynęli w jednym kierunku. Widok ten był tak niesamowity, że wywoływał wrażenie, że wszyscy bez wyjątku mieszkańcy Łodzi opuszczają miasto. Oczywiście zasugestionowani tym widokiem nawet i ci, którzy nie chcieli iść, szli pomimo swej woli, porwani prądem. Prawdziwe piekło rozpoczęło się po wyjściu poza obręb miasta. Wszyscy szli szosami i wszyscy w kierunku Warszawy. Nic dziwnego, że pochód złożony z przeszło 200 tys. ludzi nie uszedł uwadze lotników niemieckich. Ci, nie licząc się z tym, że jest to ludność cywilna, uchodźcy, zaczęli bombardować z góry bezbronny tłum. Popłoch, który powstał, nie da się opisać. Ludzie wyskakiwali z aut, furmanek, porzucali na drodze wszystkie swe rzeczy i na oślep pędzili w pole, aby się skryć. Ale nie było gdzie się skryć. Dookoła otwarte pola. A więc – plackiem na ziemię. Kto miał tyle odwagi, by patrzeć śmierci w oczy, i ten mógł widzieć, jak samolot krążąc powoli, opuszcza się miękko, nisko i z karabinem maszynowym [6] bohaterski lotnik celuje do leżących w polu ludzi. Ilu z nich nie podniosło się już więcej? A ci, którzy wstali, są oszaleli ze strachu. Na wpółprzytomni ze strachu wracają na szosę. Wszyscy się gubią, ojciec nie znajduje swojego syna, brat brata. Wreszcie przyszli do Warszawy – rozbici, złamani, okryci grubą warstwą kurzu, z zaschniętymi gardłami i ledwie powłócząc nogami – jak kalecy. Przybyli nareszcie do tego raju, do którego tak wytrwale dążyli. A cóż tu zastali? Po ulicach hulają szrapnele i pociski, nie ma co jeść, nie ma gdzie się podziać.

Rosz ha-Szana1214.9.[19]39 r.

W dniu tym jest nalot taki, jakiego jeszcze dotychczas nie było. Samoloty wciąż krążą nad nami. Bomby spadają koło nas, słychać okropne huki. Wszystko się trzęsie. Nie można usiedzieć w domu. Każdy trzyma tobołek w ręku lub walizeczkę na wypadek, jeśli trzeba będzie uciekać. Stłoczeni w bramie, wszyscy stoją i nadsłuchują. Serca [7] walą. Słychać przeciągły gwizd – to bomba burząca przecięła powietrze i zanim się słyszy huk jej wybuchu, mija straszna sekunda oczekiwania. W ciągu tego ułamka sekundy tysiące myśli przewija się przez głowę, serce przestaje bić na chwilę, oddech wstrzymany, a gdy się już słyszy ogłuszający huk, to jakby jakaś ulga, że ta bomba nie była dla nas przeznaczona. Nowy gwizd. Każdy