RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Wrzesień 1939. Listy kaliskie. Listy...

strona 71 z 424

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 71


Kampania wrześniowa poza Warszawą [8] 61

Część uciekinierów wróciła, ale wielu udało się dostać do miasta. Ja wpadłem do żydowskiego domu i poprosiłem o cywilne ubranie, aby móc się przebrać. Widząc, w jakim jestem stanie, bano się mnie wpuścić i nic nie dostałem.

Znowu wyszedłem na ulicę i natrafiłem na innych uciekinierów. Wszystkim ziemia paliła się pod nogami i sami nie wiedzieliśmy, co robić: uciekać czy wrócić. Tymczasem rozpowszechniły się wiadomości, że wszyscy jeńcy z Warszawy i z województwa warszawskiego zostaną od razu zwolnieni. Postanowiliśmy więc wrócić do obozu. Tu trafiliśmy już na inną sytuację. Niemieccy żołnierze biegali z bagnetami na karabinach albo z rewolwerami w rękach i pędzili polskich jeńców z jednego miejsca na drugie. Nie robiono z nami specjalnych ceregieli, zostaliśmy zaraz wmieszani w wielotysięczny tłum. W ciągu 8 dni panowała tu „żelazna” dyscyplina. Kilkaset osób zastrzelono jako odpowiedzialnych za bunt i wtedy obóz zlikwidowano. Cała reszta została przeniesiona do Ostrzeszowa pod Poznaniem, gdzie nas rozlokowano w barakach111. Tu spędziliśmy 2 tygodnie. W tym czasie nasze kontakty z Polakami były fatalne. Niemcy w ogóle się do nas nie mieszali. Byli obojętni. Po dwóch tygodniach zostaliśmy przewiezieni do Brandenburga, do dużego obozu jenieckiego112. Tu od razu otrzymaliśmy zajęcie przy stawianiu baraków, paleniu słomy z poprzedniego obozu itd. Ja podawałem kawę w pomieszczeniu dla wartowników. Stosunek Niemców do nas, w większości starszych mężczyzn, był bardzo dobry. Jedzenia też nam nie brakowało. [4] Po 4 tygodniach „raju” znów nas przeniesiono. Tym razem do Frankfurtu nad Odrą. Tu rozdzielono jeńców według ich zawodów. Ja i jeszcze 4 Żydów zostaliśmy przydzieleni do pracy w tartaku w Guben113. Codziennie o 8 rano przyjeżdżał stamtąd do obozu samochód, który pod strażą odwoził nas do Guben, a o 4 [godzinie], ten sam samochód wiózł nas z powrotem. Zarobek, który miał wynosić 1 markę dziennie, pozostał na papierze. Ale za to mieliśmy jedzenia do syta. Właścicielka tartaku odnosiła się do nas poprawnie i żyło się nam zupełnie nieźle. Tak trwało do Nowego Roku.

Na Nowy Rok wrócił na urlop do domu właściciel tartaku, Robert Jokiel, kapitan lotnictwa, który „pracował” na wschodnim odcinku. On to załatwił, żebyśmy zostawali w tartaku i nie musieli każdego dnia wracać do obozu. Tu czuliśmy się zupełnie dobrze. Mieszkańcy Guben odnosili się do nas bardzo przyjacielsko i często zapraszali na kolację. W mieszkaniach natrafialiśmy głównie na starsze kobiety, starców i dzieci. Zupełnie nie spotykaliśmy młodych mężczyzn i kobiet.

Pewnego dnia zjawił się wysłannik z Frankfurtu z meldunkiem, że mamy „Fahren nach Hause”114. Zostawiliśmy wszystko i odjechaliśmy z powrotem do obozu we Frankfurcie, gdzie nasze rzeczy były już zapakowane. Dano nam jedzenie na