Rejencja Inowrocław (Regierungsbezirk Hohensalza) [31] 125
Żołnierz ów wprowadził nas na II piętro (na schodach stali SS-owcy, którzy popędzali nas biciem i kopaniem) i tu porozdzielał nas po celach (do pierwszej dostało się 12 wraz ze mną, do drugiej pozostałych 11), po czym pozwolił nam opuścić ręce, oznajmił, że wkrótce zostaniemy rozstrzelani i zatrzasnął drzwi.
Cela, w której nas zamknięto miała około 5x4 m, zawierała 2 prycze drewniane, stół i kubeł na nieczystości. Drzwi były okute, z judaszem; vis-á-vis ich znajdowało się małe, okratowane okienko.
Może przez kwadrans byliśmy sami – aż raptem otworzyły się drzwi i wkroczył jakiś volksdeutsch, a za nim jeden z członków Milicji Obywatelskiej (powstała ona po ucieczce wojska polskiego i mimo wkroczenia Niemców nie uległa od razu rozwiązaniu, lecz pełniła straż w więzieniu). Niemiec rozkazał nam oddać wszystko, co mieliśmy przy sobie, nawet okulary i chustki do nosa. Pamiętam, że gdy wyszedł, jeden z nas przypomniał sobie, że ma scyzoryk w kieszeni. Ogarnęło nas przerażenie; nie wiedzieliśmy, co z tym fantem zrobić: jeśli zawołamy strażnika i mu go oddamy, to grozi nam kara za »ukrycie broni«, jeśli wyrzucimy go przez [14] okienko – może dostrzec to ktoś na podwórzu i domyślić się skąd pochodzi. Koniec końców – po dłuższej naradzie – postanowiliśmy ukryć nieszczęsny nożyk w piecu, co też z minami spiskowców, zakładających bombę na torze kolejowym, wykonaliśmy i dopiero wtedy odetchnęliśmy z ulgą, jak gdybyśmy uniknęli jakiegoś ogromnego niebezpieczeństwa. Jest to zdarzenie błahe i mało znaczące, ale doskonale maluje stan psychiczny, w jakim się wówczas znajdowaliśmy.
Korzystając też z tego, że nas nie niepokojono, zaczęliśmy się zastanawiać nad przyczynami i celem naszego aresztowania. Przemowy Cramera, wygłoszonej na naszym podwórzu, nikt nie słyszał (jak już zaznaczyłem, rozpoczynał ją dopiero w chwili, gdy wychodziliśmy), więc też nie zdawaliśmy sobie sprawy z okropności naszej sytuacji. Większość z nas przypuszczała, że złapali nas na robotę. Przypuszczenie to nabierało cech prawdopodobieństwa wobec tego, że łapano już w piątek i w sobotę.
Minęło parę godzin. Nastał zmierzch. Raptem słyszymy na korytarzu twarde żołnierskie kroki, drzwi do naszej celi otwierają się i wchodzi oficer SS. Podchodzi do stołu, opiera się jedną ręką, drugą wyciąga rewolwer, repetuje i rozkazuje nam położyć się przy ścianie twarzą do ziemi, po czym obraca się w stronę drzwi i woła: Herein!357. Na to hasło wchodzi szeregiem 30 Żydów z podniesionymi rękoma (byli to ci, których zatrzymano w wyniku zorganizowanych w całym mieście obław). Oficer łaskawie pozwala nam usiąść i wychodzi. Pół godziny [później] wpuszczają nową trzydziestkę. Jednego wnoszą na blacie od stołu: pchnięto go czy kopnięto na ulicy i [15] upadł tak niefortunnie, że złamał nogę. Jak spędziliśmy noc – język ludzki nie jest w stanie opisać. Powiem tylko, że kilku spało na pryczy, a dwóch pod nią. Reszta spała dosłownie leżąc jedni na drugich. Na mnie, pamiętam, leżało trzech towarzyszy. Później zmieniliśmy się i dostałem się na wierzch.