196 Rejencja Łódź (Regierungsbezirk Litzmannstadt) [45]
Lewiński) wyjechaliśmy z wioski. Przenocowaliśmy u znajomego chrześcijanina w młynie. Całkiem wcześnie rano mnie i mego kaliskiego szwagra Waksztana502, doprowadził on do szosy prowadzącej do Turka (3 km od miasta). Padało i droga była bardzo ciężka, zwłaszcza, że musiałem prawie wlec ze sobą mojego szwagra. Przed miastem zauważyliśmy, jak Żydzi robią ćwiczenia, skaczą w kałużach i są bici. Z powrotem już nie mogliśmy się udać, bowiem nie było wątpliwości, że straże nas już zauważyły (gdybym był sam, zawrócił bym między chrześcijan), ale nie mogłem zostawić chorego człowieka. Odważnie więc i śmiało szliśmy dalej. Gdy doszliśmy do straży, pierwsze pytanie było: Jude? Żołnierze zaczęli nas przeszukiwać czy mamy „broń”. Szwagier mój ze strachu zdjął płaszcz, ja czekałem na rozkaz (i mogę powiedzieć, że źle nie zrobiłem), bo zdjąłem tylko płaszcz. Żołnierz przeszukał nas i kazał nam szybko biec – przy czym mój szwagier, który za wolno ruszał nogami, dostał kilka ciosów.
[4] Przybywamy do Turka. W mieście jest strasznie, łapanki na roboty, bicie i znęcanie się – pozostanie tutaj nie ma żadnego sensu, lecz mój towarzysz jest bardzo zmęczony, odpoczywamy u znajomego i wyruszamy w drogę. Przy końcu murów zatrzymuje nas „lotnik”503 – każe nam czekać, a sam wchodzi do sklepu. Nie zastanawiam się długo, łapię mego szwagra za rękę, biegniemy do drogi kaliskiej. Z daleka widzimy, jak żołnierz ten nas szuka, lecz my jesteśmy daleko. Po drodze sadzam szwagra za 10 złotych na furze, a ja jeszcze z dwoma młodymi ludźmi z Kalisza idziemy dalej piechotą. Mieliśmy do przejścia 42 kilometry. Szliśmy w deszczu przez pola i błota przez 3 dni. Brudny, zmęczony dotarłem do Kalisza, gdzie mój szwagier był już w domu od dwóch dni. Nawet jego żona, która wyruszyła z Brudzewa dwa dni później, już też była w domu.
Dość wcześnie nazajutrz wyszedłem na ulicę i udałem się do siebie do domu. Tam znalazłem wszystko w najlepszym porządku, co do swego dobytku miałem szczęście. Udałem się wówczas do swego wuja, który miał dużą manufakturę. Sklep był otwarty. Po 4 września 1939 wydał on wszystkie białe rzeczy (pościel, koce) i otrzymał pozwolenie na prowadzenie sklepu. Nie było jego personelu, poprosił mnie, bym pozostał (branżę znam dobrze). Pracowałem u niego kilka dni, aż utworzył się Judenrat. Zacząłem pracować w kierownictwie „Batalionu Pracy”. Personel składał się z 6 mężczyzn, nasze utrzymanie wynosiło 4–6 zł dziennie. Przy tym wynagrodzeniu można już było żyć.
[5] c. „Batalion Pracy”.
W Kaliszu na ulicach prawie nie było łapanek. B[atalion] P[racy] dostarczał codziennie 150–200 mężczyzn na różne placówki. Zaraz w pierwszych dniach robot-