RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Tereny wcielone do Rzeszy: Kraj Warty

strona 242 z 308

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 242


Rejencja Łódź (Regierungsbezirk Litzmannstadt) [50] 217

Jednak żołnierze gwałtownie się temu sprzeciwili w obawie, abyśmy nie ściągnęli na nich uwagi samolotów. My zresztą też porzuciliśmy ten plan, gdyż wydało się nam teraz, że to właśnie wojsko jest specjalnie bombardowane. W ten sposób uszliśmy 12 km i dotarliśmy do małego miasteczka Szadku527. Nie zatrzymaliśmy się tu ani na chwilę, lecz ruszyliśmy dalej. Nasze zjawienie się wywołało wśród mieszkańców przerażenie i dezorientację. Wielu zabierało się do pakowania i przyłączało do nas. Za Szadkiem było już coraz trudniej iść, gdyż zmrok zapadał prędko. Nie wiedzieliśmy, dokąd się udać, gdzie się zatrzymać na noc. Im ciemniej się robiło, tym częściej zaczęło to jednemu, to drugiemu zdawać [się] to a to. Napotykaliśmy też coraz więcej znajomych, którzy nas wpierw wyprzedzili, w końcu wóz, na którym znajdowało się kilkadziesiąt osób. Uradzono zatrzymać się na wspólny nocleg w najbliższej wsi. Było już zupełnie ciemno, gdyśmy zboczyli z głównego traktu i znaleźli się w dużej wsi, której nazwy nie mogę sobie przypomnieć. Gospodarze podzielili nas na kilka partii i każda rozlokowała się w innej zagrodzie. Nas w grupie jakiś piętnastu osób skierowano do wójta. Po dość długich pertraktacjach wskazano nam stodołę, wymościliśmy klepisko słomą i legliśmy na stertach, śmiertelnie znużeni. Toteż nie zastanawialiśmy się nad oryginalnością i niezwykłością tego posłania, wydawało mi się ono nawet zupełnie naturalne. Ale ta noc nie była wypoczynkiem. Nikt nie zmrużył oka. Zimno dawało się tak dotkliwie we znaki, że drżałam całą noc jak w febrze, a nawet wprost słyszałam, jak leżący obok mnie szczęka zębami. Najgorszy jednak był terkot samolotów, które bezustannie [krążyły] [8] gdzieś w pobliżu. Leżałam więc z otwartymi oczyma, drżąc z zimna i ze strachu, wyczekując świtu jak zbawienia. Rano kupiliśmy u gospodyni mleko i wiejski chleb, umyliśmy się przy studni i poczuli się trochę lepiej. Znajomi wszyscy już byli wyjechali, toteż trwało, nim znaleźliśmy furkę wiejską. Chłop zgodził się nas zawieźć do pobliskiego Lutomierska528. Po drodze opowiadał o nocnych wyprawach z podwodami dla cofających się oddziałów, o bitwach samolotów, których spalone szczątki widzieliśmy w rowach i na polu. Stokroć gorsze jednak widoki przedstawiały dzieci, które pogubiwszy rodziców wałęsały się po szosie. Chodziły tam i z powrotem lub siedziały na kamieniach i nawet nie płakały, tylko wyciągały ręce po jedzenie. Zrzucaliśmy z wozu ciastka, zabrane jeszcze z domu i w mig teraz rozchwytywane. Tu i ówdzie szły rozproszone i luźne gromadki osób, matki płakały głośno, szukając dzieci; w ogóle rodziny się pogubiły, jedni szukali drugich. Po mniej więcej półtoragodzinnej jeździe, byliśmy na miejscu, tj. w maleńkiej osadzie, złożonej z rynku i czterech uliczek. Harmider panował tu ogromny, zamieszanie i bieganina. Nikt nie wiedział, co robić. Roiło się od uciekinierów. Od razu zostaliśmy wciągnięci w ogólny wir. Każdy radził nam co innego. Na razie rozłożyliśmy się „obozem” na jakimś podwórku, siedzieliśmy na manatkach, biernie oczekując,