RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Tereny wcielone do Rzeszy: Kraj Warty

strona 261 z 308

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 261


236 Rejencja Łódź (Regierungsbezirk Litzmannstadt) [50]

Na dworcu znaleźliśmy pewnego człowieka z Brzezin, który jechał razem z nami i który zaofiarował się zaprowadzić nas do Brzezin. Ruszyliśmy też zaraz w drogę. Nigdy jej chyba nie zapomnę. Ciągle miałam wrażenie, że to wszystko jest nierealne. „Przecież to jest możliwe w książkach” – myślałam naiwnie. Była ciemna noc, ale śnieg rozjaśniał okolicę. Szliśmy gęsiego, brnąc w głębokich rozsypach śnieżnych. Chodziliśmy przez jakieś wertepy, omijając z dala osiedla ludzkie, przecinaliśmy na przełaj pola wydeptując ścieżki. Przewodnik nasz doskonale się orientował; od czasu do czasu nasłuchiwał, ale było zupełnie cicho. Niekiedy słychać było skrzypienie wozów albo gwizdy, byli to jednak szmuglerzy, przeważnie chłopi z ludźmi lub towarem. W lesie spotkaliśmy wóz na kilka metrów wzwyż załadowany „betami”, na których leżały kobiety i dzieci; mężczyźni idący z boku powiedzieli nam, że już od kilku dni tu krążą, nie umieją się wydostać i w ogóle nie wiedzą, dokąd jechać; przewodnik wskazał im drogę do Koluszek. Byli oni w Łodzi. Po kilku godzinach kołowania wyszliśmy na bitą drogę. Dwa razy minęły nas [26] ciężarówki z żołnierzami, którzy jednak milcząco tylko na nas spoglądali. Przez cały czas byłam podniecona; poczucie czegoś niezwykłego, jakby awanturniczego, nie opuszczało mnie; strachu nie odczuwałam wcale. Po przejściu forsownym marszem jeszcze kilku kilometrów zbliżyliśmy się około północy do Brzezin. Przewodnik nasz przelazł dachami do swojego domu, otworzył bramę i dopiero wtedy, chyłkiem przemykając się pod murami domów, by jakimś nieostrożnym ruchem nie wywołać nieproszonych gości, dostaliśmy się do jego izby. Okazali się, on wraz z żoną, ludźmi niezwykle uprzejmymi i gościnnymi. Mnie, ciotce i jeszcze jednej pani odstąpili własne łóżka, dla mężczyzn przygotowali posłania na podłodze; ojciec spał na stole. Za wszystko nie wzięli ani grosza. Nazajutrz rano pojechaliśmy furą do Łodzi. Mróz był wielki, toteż od czasu do czasu schodziliśmy i biegaliśmy za wozem, by nie skostnieć zupełnie. Ujrzawszy z dala tramwaj na Brzezińskiej, poczułam się już szczęśliwa.

W Łodzi zabawiłam tydzień. Sytuacja tutejsza nie uległa znacznemu odprężeniu. Gorączka wyjazdowa do Warszawy nie minęła jeszcze. Ojciec nie mógł prawie wcale wychodzić, gdyż łapano do roboty w niemożliwy sposób. Pracował raz tylko pięć minut, bardzo lekko. Gdy wychodził, ja byłam jego forpocztą; zdarzało się, że siedzieliśmy w bramach po kilka godzin. W przeciągu tego tygodnia a[…]a Zd[uńskiej] Woli. Skwapliwie skorzystałam z okazji, którą mi zaproponował a[…]a prawdziwą radością b[…]b do „domu”. Tym razem udało [27] mi się pojechać do Zd[uńskiej] Woli pociągiem. Przyjechałam wieczorem, a rano już wyjechałam końmi do Łodzi.

W następny czwartek, były to już początki stycznia, pojechaliśmy znowu z ojcem do Warszawy. Jechaliśmy znów przez Kutno. W Żychlinie postój trwał około dwóch godzin. Kilkakrotnie celnicy zaglądali do wnętrza, ale jakoś zostawiali nas w spokoju. Cudem wprost uniknęliśmy rewizji, gdyż zewsząd zdejmowano ludzi i bagaże. Toteż siedziałam w ciągłym napięciu i obawie, abyśmy nie musieli