Rejencja Inowrocław (Regierungsbezirk Hohensalza) [16] 69
zaczęli wywoływać nas według numerów i przydzielać każdej rodzinie chałupę, do której ma wejść. Przedtem jeszcze wysłuchaliśmy przemowy landrata Bechta Hauptsturmführera SS („Tworzymy próbną kolonię, bądźcie posłuszni mym rozporządzeniom, ustanawiam tu posterunek żandarmerii – [liczył on 1 komendanta Drehera i dwóch podkomendnych] i tu macie się zwracać we wszystkich sprawach” – oto treść tej oracji), który w asyście najwyższych dostojników powiatu, towarzyszył nam przez całą drogę a potem był obecny przy wysiedlaniu Polaków.
Tego samego dnia przybyła do nas cała ludność żydowska (50 osób) wysiedlona z małej osady Babiak, odległej o 5 km od Koła – i na tym się skończyło. Każdy był przemoczony i przemęczony do tego stopnia, że poprzestał na jakim takim rozlokowaniu się i poszedł natychmiast spać.
Następnego dnia z rana zabraliśmy się do załatwienia sprawy najbardziej niecierpiącej zwłoki: mianowicie liczba chałup była zbyt mała (65), by pomieścić wszystkich, a ponieważ ci, co je pierwsi zajęli, wzbraniali się wpuścić innych, trzeba było tych bezdomnych dosadzać siłą. W akcji tej byli nam bardzo pomocni owi „żydowscy policjanci” z Koła. W niektórych domach Żydzi zastali zapasy prowiantu, nieraz bardzo pokaźne, oraz najróżnorodniejsze sprzęty domowe.
Żydowski zarząd kolonii składał się z 7 osób, w tym niejakiego Warbruna185, członka Rady Żydowskiej w Kole, który został [5] na kolonię wysiedlony przymusowo, gdyż sam nie chciał przyjechać; dzierżył on tu stanowisko prezesa. Wiceprezesem był Neuman, alias ja – członkami owi policjanci. Nasza działalność ograniczała się początkowo do regulowania kwestii związanych z rozkwaterowaniem i zaaprowizowaniem wysiedleńców. Nie mieliśmy z tym wiele trudności: Gmina kolska przysłała nam wraz z transportem, poza 400-markowym subsydium, kilkaset kg chleba, worek cukru, worek soli oraz inne artykuły spożywcze. Należność za to wszystko mieliśmy potem Ältestenratowi w Kole zwrócić. Od samego początku rozdawaliśmy ubogim bezpłatnie chleb, cukier oraz inne produkty, a także udzielaliśmy pomocy lekarskiej. „Lekarzem” kolonijnym był nasz przewodniczący, który dzierżąc w Kole stanowisko kierownika ambulatorium, asystował zwykle przy konsultacjach felczera i stąd nauczył się udzielać pierwszej pomocy, robić zastrzyki, stawiać bańki itp.
Kilkudniowy pobyt na kolonii przekonał nas, jak nieracjonalnie i chaotycznie była układana lista wysiedleńców. Rada kierowała się myślą przewodnią, by wysiedlać jedynie ludzi o ciemnej przeszłości, ale barbarzyństwem było przy tym wysyłanie np. synów, a pozostawianie starego ojca w Kole.