Okręg Rzeszy Gdańsk-Prusy Zachodnie Reichsgau Danzig-Westpreußen [3] 7
nadzwyczajnemu nieludzkiemu wprost zmęczeniu przypisać należy, że ktokolwiek z nas mógł w ogóle oko zmrużyć. Ale niedługo było nam dane spać: punktualnie po półgodzinie odtrąbiono pobudkę, zjawili się Niemcy, przerewidowali część z nas bardzo dokładnie, zabierając im wszystko, reszta zaś musiała przez ten czas, pomimo okropnego znużenia, stać na baczność. Gdy skończono, pozwolono nam łaskawie usnąć. Po 30 minutach – druga pobudka. Przerewidowano znów kilkunastu i znów dano nam spokój – do następnego razu. I tak trwało przez całą noc. Nad ranem wszyscy byli już dokładnie ograbieni – już nie było co komu zabrać, ale mimo to budzono nas regularnie i kazano tańczyć i skakać [7] na obolałych i spuchniętych nogach. Noc ta była dla nas większą udręką niż całodzienny, forsowny marsz.
Rano poprowadzono nas dalej. Około 2 po południu, ciągle jeszcze bez jedzenia, przybyliśmy do Lipna. Na szczęście Żydzi tutejsi byli uprzedzeni o naszym przybyciu i zdążyli wynieść każdemu po kilka kromek chleba i trochę herbaty. Mówię: „zdążyli”, ponieważ nie zatrzymaliśmy się długo, zaraz bowiem pognano nas naprzód. Pod Płockiem nasza eskorta skierowała na nas karabiny i poleciła biec w stronę miasta. Stojące jednak przy pobliskich rogatkach warty kazały nam wrócić i zaczęły strzelać na postrach. Oczywiście zawróciliśmy, co widząc ci, którzy nas przyprowadzili, zaczęli również strzelać. Znaleźliśmy się więc w sytuacji bez wyjścia; ani w tę, ani w tamtą stronę. Na szczęście odruchowo zastosowaliśmy najlepszą taktykę: rozproszyliśmy się i uciekliśmy bokami. Niemcy, widząc, że im się zwierzyna wymyka, zaczęli strzelać już nie w powietrze, ale wyraźnie w naszym kierunku, kilku przy tym lekko raniono, a [8] jednego Szylszrajbra – zabito na miejscu.
12 października wezwano wszystkich Żydów, by w przeciągu pół godziny zjawili się na rynku, zabroniono przy tym, pod groźbą śmierci, zabrać cokolwiek z mieszkania. Tu wystąpił jakiś oficer i zażądał wydania obrączek, pierścionków, złotych bransoletek, pieniędzy itp. – U kogo znajdziemy więcej niż 20 złotych lub jakikolwiek przedmiot ukryty, ten zostanie natychmiast rozstrzelany – oto końcowy akord tej przemowy. Potem, modą tanich bud jarmarcznych, tenże sam mówca, dumny oficer niemiecki, zaczął obchodzić rynek z tacą w ręku i zbierać pieniądze i złoto. Trwało to dość długo i nastał wieczór, gdy zabrano się do rewizji wszystkich obecnych; następnie zastrzelono miasteczkowego wariata Błotniarza, jako „Untransportfähigen”16, resztę załadowano na przygotowane wozy i, nie zważając na zimno i ulewny deszcz, wyekspediowano pod eskortą uzbrojonych volksdeutschów.
Mimo iż wysiedlenie lubickie w porównaniu z innymi miastami może uchodzić za wyjątkowo humanitarne, to jednak kilku go [nie wytrzymało], [9] np. niejaki Bas, któremu zabrano palto, zapadł na zapalenie płuc, z powodu którego potem zmarł, poza tym na skutek ciemności i okropnej drogi wozy przeładowane ludźmi przewracały się i przy takiej okazji parę osób, jak np. Klokmanówna, która złamała nogę, poniosło obrażenia.