40 Okręg Rzeszy Gdańsk-Prusy Zachodnie Reichsgau Danzig-Westpreußen [12]
roli dorabiali się majątków. Sytuacja ludności żydowskiej również nie była zła (miejscowych żebraków nie było wcale), ale jedynie dzięki otrzymywanej pomocy zza oceanu nie było prawie rodziny, która by nie otrzymywała pieniędzy i odzieży z Ameryki Półn[ocnej] i Połudn[iowej], a nawet z Australii. Na miejscu ludność zajmowała się handlem, najmniejszy sklepik żywnościowy, licząc na klientelę wiejską w dnie targowe (poniedziałki i czwartki), dawał pewną część utrzymania [5] (mój osobisty wywiad), resztę dostarczała Ameryka. Chłopcy i dziewczęta, kończąc szkołę powszechną, uczyli się rzemiosła i po pewnym czasie utrzymywali się sami lub też pomagali rodzicom. Z rzemiosł uprawiano zegarmistrzostwo, szewstwo, a najwięcej krawiectwo i bieliźniarstwo chałupnicze, szyto i oddawano do sklepów lub też wywożono do innych okolicznych miast, a bardzo wielu jechało na jarmarki i targi. W przededniu takiego jarmarku całe karawany różnych towarów wyjeżdżały razem na jarmark, by następnego dnia pod wieczór wrócić, napełniając miasto niezwykłym gwarem i różnymi opowiadaniami tego, co zaszło na jarmarku; szczególnie w ostatnich czasach opowiadania te miały jednolite zabarwienie: pikiety, wywracanie straganów, bijatyki i grabieże towaru.
[6] Pomimo przeciwności życiowych ludność żydowska przyzwoicie mieszkała, nieźle się żywiła, ładnie się ubierała (odzież z Ameryki), toteż w soboty i święta można było widzieć wszystkich w parku, spacerujących i rozkoszujących się balsamicznym powietrzem świerków i kwitnących lip. Nie tylko w soboty i święta odwiedzali park, ale i w święta chrześcijańskie, gdy odbywały się zabawy na różne cele, jak np. na Straż Ogniową, na Towarzystwo Upiększania Miasta i inne, Żydzi chętnie szli do parku, popierając swoimi datkami różne cele, i byli też mile widziani, dopiero w ostatnich czasach zaczęły padać endeckie hasła w radzie miejskiej: „Park tylko dla Polaków” albo: „Sobota dla Żydów, niedziela dla Polaków”; to skutkowało, [7] ludność zaczęła się separować. Najpierw na lep haseł antysemickich poszła inteligencja, lekarz, adwokat, nauczyciel przestali się kłaniać Żydówkom; dokładniej mówiąc, gdy szli sami, kłaniali się uniżenie, gdy byli w towarzystwie kolegów lub znajomych, wtedy udawali, że nie widzą ich, tak zaczął się bojkot towarzyski; tak samo działo się w handlu; wieczorem, po kryjomu kupowano w sklepach żydowskich, prosząc o dyskrecję, a jednocześnie targowano się tak, że zarobki stały się minimalne. Ludność wiejska (chłopstwo) mniej była podatna na hasła antyżydowskie. „Żydzi byli, są i będą w Polsce, myśmy razem wzrośli i prędzej Żyd mi pożyczy pługa niż Polak”, tak mawiali chłopi, ale wiejska inteligencja, tak zwany [8] półpanek110, ci szerzyli ferment, zakładali spółdzielnie i kooperatywy, niby to uświadamiali prosty, ciemny lud, a jednocześnie go okradali, bo rzadko która spółdzielnia prosperowała długo i prawie wszystkie w końcu bankrutowały, zabierając wkłady. Stosunki natomiast z wszelkimi urzędami były zupełnie poprawne i nie słyszano nigdzie o jakichś wyjątkowych wybrykach, nawet gdy