Okręg Rzeszy Gdańsk-Prusy Zachodnie Reichsgau Danzig-Westpreußen [14] 55
[13] Droga z L[ipna] do Warszawy
Pomimo soboty, dnia świątecznego, dworzec przepełniony wysiedleńcami Żydami. Krzyk, zgiełk, hałas, wrzawa nie do opisania. Płacz dzieci wyrwanych ze snu, nawoływania starszych, ekspedycja bagaży, załatwianie najrozmaitszych niezbędnych formalności. Wszyscy: kobiety, mężczyźni, młodzież, wszystko to niosło toboły na plecach, pod ciężarem których uginały się grzbiety, wyciskając wyraźne piętno golutowej146pielgrzymki – tułaczki. Tymi tobołami barykadowały się wszelkie przejścia, utrudniając swobodne poruszanie się w takim natłoku, pchali się więc bezskutecznie, wymyślając i złorzecząc bez ustanku, nie było nastroju tragizmu, jaki powinien był panować, [14] jaki powinien był ogarnąć skazanych na tułaczkę, a była jakaś egoistyczna wściekłość, każdy myślał tylko o sobie, o swoich „drogocennych” bagażach, jakby każdy był ośrodkiem tego świata i tylko on może mieć jakieś znaczenie, a nikt inny, niech wszyscy giną, byleby on istniał, byleby on się uratował! Niektórzy zabierali ze sobą Polaków lub N[iemców], by im ułatwili podróż, my też mieliśmy ze sobą człowieka, bo wiedziałam, że ze słabym, chorym mężem i bagażem nie dam sama rady w drodze, i tak też było, bo nikt nikomu nie chciał w niczym pomóc, każdy był tylko sobą zajęty. Nam podróż przeszła względnie dosyć pomyślnie, bo N[iemcy] brali nas często za Polaków, nie mieliśmy tobołów, tylko walizki, a nasz towarzysz [15] miał w opiece większy bagaż, tylko te widoki, jakie mieliśmy przed sobą, te szturchania, to bicie bezbronnych kobiet i dzieci, ten jęk, ten płacz, ten krzyk, ten gwałt, te bezustanne nawoływania i rozmowy tworzyły takie piekło, że niełatwo o tym zapomnieć! A podróż nie była łatwa, bo pierwszy pociąg odwiózł nas tylko do Sierpca, tu trzeba było przesiąść [się] do innego pociągu, bagaże nawet ekspediowane, samemu odebrać i przenosić do drugiego pociągu do Nasielska147, tu znów 8 kilom[etrów] wozem do Narwi, przewoźnicy przez rzekę kazali sobie dobrze płacić, wyzyskując sytuację, tu były dwie rewizje: z jednej i drugiej strony rzeki, nam obie przeszły dobrze, innym pozabierali ostatnie parę złotych, okradano nieszczęśliwych wszędzie, gdzie się dało, ile tłomoków, ile tobołów ginęło w mgnieniu oka, gdy się ktoś zagapił. Następnie 12 km do stacji Chotomów148, i znów po drodze ludzie spod ciemnej gwiazdy zatrzymywali wozy, brali okup, [16] bili, z daleka słychać było płacz, krzyki, już było dobrze po południu, pogoda piękna nawet na przejażdżkę, ale w duszy żal, rozpacz, piekielny ból. Nas znów wzięto za Polaków i bez żadnej przykrości dojechaliśmy do Chotomowa. Tutaj już zmierzch i wieczór, istne piekło, które owym hałasowaniem i krzykami sprawiała podmiejska łobuzeria warszawska! Węszyli, gdzie można kogo okraść, drwili, szykanowali, kpili, jak mogli. Ja stałam i dobrze pilnowałam swych bagaży, łobuzi zaczęli rzucać we mnie papierkami, wcale nie