128 Dystrykt lubelski [37]
skie i ukraińskie obchodzili [s] domki żydowskie, pomagając wynajdywać ukrytych Żydów. Ponadto rabowali („Franek, patrz no jaka fajna torba. Stasiek, jaka ci czapka”). Miasto było wymarłe. Nie widzieliśmy ani jednego Żyda. Mieszkania żyd[owskie] otwarte. Na rynku widać było jako taki ruch. Budki były pootwierane. Zaobserwowaliśmy, jak pełna fura z pościelą (prawdopodobnie żydowską) jechała w kierunku rynku. Rabunek szedł.
Po obiedzie widzieliśmy żołnierzy niem[ieckich], którzy szli z dziewczętami oglądać opustoszałą dzielnicę pożydowską.
W poniedziałek o godz. 2-ej miała miejsce burza z piorunami. Leżeliśmy zupełnie w wodzie. Przez szpary widzieliśmy następującą scenę: w czasie burzy szedł ul. Szewską starszy Żyd Matys Blas (a było to w okresie drugiej „akcji”, gdy każdego napotkanego czy też znalezionego w kryjówce Żyda zabijano). Szedł krokiem wolnym, nie zważając na deszcz i pioruny. Podważył okno swego domu i spokojnie wszedł do środka, z tobołkiem na plecach. Po pewnym czasie wyszedł przez okno, nie spiesząc się, i spokojnym krokiem odszedł. Na tle burzy, opustoszałej ulicy, wymarłego miasta, wywarło to na nas niesamowite wrażenie.
W poniedziałek wieczór zauważyliśmy już pierwszych Żydów trzymających czerwone karty pobytu. We wtorek z rana dowiedzieliśmy się, że poprzedniego dnia zrobili Niemcy wielką masakrę w Hrubieszowie. Na cmentarzu miejscowym zebrano ok. 500 mężczyzn, kobiet i dzieci (180 dzieci); rozdzielono ich na trzy grupy i wszystkich zabito. Wsławił się szofer z gestapo (nazwiska nie znam – mówi się o nim, że z braku innego zajęcia – strzelania do Żydów – strzelał do ptaszków). Wydawanie kart pobytu to jedna wielka tragedia żydowska. Rozdzielano całe rodziny. I tak z rodziny Matysa Kirsznera, kamasznika, składającej się z rodziców i 7 dzieci, zostawiono troje dzieci: Szulima (lat 20), Basię (lat 21) i Frajdę (lat 16). Resztę wysłano na stracenie. Komisja składała się z landrata Akermana – treuhändera majątków żyd[owskich] – i Meyera (czy majora)228.
Myśmy nie zdecydowali się pójść na plac, gdyż, jak nas informowano, wszystkich tych, którzy się sami nie stawili na plac, zabijano. Wieczorem wyjechaliśmy – ja i mąż – jako Polacy z Hrubieszowa do Warszawy. Temat rozmów w wagonie to była rzeź hrubieszowska. Dokładnej liczby ofiar nikt nie znał; niektórzy twierdzili, że wywieziono 800 Żydów, niektórzy znów, że 1500. Charakterystyczne były zdania kobiet polskich – szmuglerek (element miejski):
– Trzeba ich (Żydów) od maleństwa wytruć.
– Ja bym wytruła od razu po urodzeniu.
– Oni mają taką zatrutą krew.
Innych zdań nie słyszałam. Mam wrażenie, że obawiano się (wiadomą rzeczą jest, że w tym okolicach roi się aż od najrozmaitszych szpiclów).