Dystrykt warszawski [129] 435
tościowe rzeczy, jak również dwoje dzieci Chaima i Szymona, a moja żona Rejzla pojechała z nimi.
Mój syn Lejbel, który został w mieście, interesował się polskimi rannymi żołnierzami, którzy przyjechali pociągiem. Zebrano [3] dla nich wśród miejskiej ludności różne produkty, takie jak herbata, mleko, cukier, bułki, chleb, papierosy. Lejbel podjechał do pociągu i tam pomógł rozdzielić [dary] między 750 rannych, którzy leżeli i jęczeli w wagonach towarowych. Nie wiedziałem, gdzie się podział, kręciłem się więc po ulicy i czekałem na niego. Księżyc świecił. Pokazała się jeszcze jedna fura, która odjechała na wieś. Miasto wyglądało jak wymarłe. Również do mojego sąsiada Anszela Rochwergera przyjechała fura, by zabrać jego rzeczy do Gózdu107, dokąd jego żona pojechała już w piątek. Pomogłem mu zapakować rzeczy na furę.
O 11 wieczór, stojąc przed moim domem, usłyszałem płacz. Podszedłszy bliżej do domu doktora, zobaczyłem, że na skrzyni[?] leży młody człowiek z Ozorkowa108
i jęczy. Brat powiedział, że przejechał go jadący z Łowicza samochód. Doktor badający chorego poprosił mnie, żebym pobiegł do magistratu po klucz do szpitala. [3a] Przyszedłszy do magistratu punktualnie o 11 wieczorem, usłyszałem radio, które nadawało, że Częstochowa została odbita przez polskie wojsko. Strzelcy z Głowna przyszli z ulicy do magistratu na dyżur. Ale klucza ze szpitala urzędnicy mi nie dali, bo nie wiedzieli, u kogo on się znajduje. Kiedy wróciłem do lekarza, ten zabrał już chorego do mieszkania Mosze Mordechaja Gąsiora, gdzie go zbadał i kazał go zawieźć do szpitala. Zrobiła się 12 w nocy, położyliśmy się spać. Również Szlomo Feder spał u mnie. O 3 w nocy zostaliśmy obudzeni przez mojego brata Zalmana z jego teściem Landsbergiem. Wyszliśmy na ulicę, gdzie oni nam opowiedzieli, że policja z urzędnikami z magistratu uciekają z miasta,
a kiedy spotkaliśmy burmistrza i spytali go, co mamy robić, wzruszył ramionami
i powiedział nam:
– Róbcie, co wam rozum dyktuje; my otrzymaliśmy – powiedział – rozkaz przeprowadzić się do Rawy Mazowieckiej.
[4] I rzeczywiście o 4 w nocy zobaczyliśmy, jak cała policja odmaszerowała, magistrat zaś przez całą noc palił wszystkie papiery u piekarza Mosze Białka,
a nad ranem wszyscy urzędnicy z burmistrzem na czele odjechali. Ostatni wóz odjechał z rzeczami i kobietami. Były to dwie żony policjantów Rybarczyka
i Andrzejczaka, którzy jechali za nimi na rowerach, żegnając się z wszystkimi miejscowymi obywatelami...
Pozostawili miasto bez opieki.
W mieście wybuchła straszna panika, ludzie zabijali sklepy gwoździami i uciekali. Dnieje.