474 Dystrykt warszawski [130]
– Do widzenia!
– Zostańcie z Bogiem.
Patrzę za nimi w ślad, aż mi znikają z oczu...
Teraz dopiero, gdy nikt nie widzi, mogę płakać. Wstrząsa mną gwałtowny szloch. Dlaczego tyle cierpimy? Dlaczego gnają nas z miejsca na miejsce? Przechodzę koło cmentarza. Nawet umarłym nie dają spokoju? Gdzie podział się piękny, stary, zadrzewiony cmentarz żydowski? Gdzie [13] podziały się sosny, które tyle scen widziały, które przypatrywały się pogrzebom tylu pokoleń? Wyrąbano, wyniszczono je w styczniu 1940 r. O świcie biedny motłoch chrześcijański dostał się na cmentarz i zaczął rąbać. Dwa dni słychać było stuk siekier, dwa dni wystarczyły, by ogołocić cmentarz, by obedrzeć go z czci i majestatu. Nie pomogły nawoływania księdza, by zaprzestali rabować i naruszać spokoju umarłym. Nie pomogły perswazje bogatszych Polaków. Rąbali... I nie dość im było, że mieli pnie, zaczęli wykopywać korzenie. Zaczęto kopać ziemię, przewalać pomniki...
I oto teraz, gdy wzrok mój sunie po stojących samotnie pomnikach, jeszcze bardziej smutno przedstawia się nasza sytuacja. My tutaj w miasteczku zapełnionym polową [14] żandarmerią, rodzice w drodze w nieznane.
Kieruję się do miasta. Na ulicy, przed rynkiem, stoją olbrzymie autobusy. Nimi przyjechała żandarmeria. Przed mostem prowadzącym do miasta stoi dwóch żandarmów. Co to? W ostrym pogotowiu, w hełmach i karabinach na ramionach. Zrozumiałam w tej chwili całą grozę sytuacji. Żandarmeria głowińska nie nosiła hełmów. Polową żandarmerię nie przysyła się w razie zwykłych wypadków.
W miasteczku dowiedziałam się, że już obstawili wszystkie drogi wylotowe z miasta. Uciekać już nie było można. Jakie szczęście, że rodzice przed półgodziną wyszli. Ale co będzie z nami? Co zamierzają? Ze ściśniętym sercem idę do domu. Bacznie od stóp do głów spatronował mnie żandarm. Wchodzę do pustego mieszkania, siostra [15] wyszła. Patrzałam bezradnie na ściany. Milczały... Taka cisza... Strach potęguje się stokrotnie. Przesiedziałam tak kilka godzin. Chwilami zdawało mi się, że to wszystko nieprawda, że nie ma nakazu, żandarmów. Ale niedługo trwa cisza
i spokój.
Wpada siostra, strasznie zdenerwowana.
– Nie wiesz, co się dzieje – krzyczy od progu. – Przyszedł rozkaz do Gminy, aby na jutro 20 kwietnia stawiło się na rynek do odjazdu 2000 osób nowo przybyłych. Jeżeli nie – zostanie 200 osób rozstrzelanych.
Więc przyszło, przyszło najstraszniejsze. Czy to możliwe, aby jutro 2000 osób stawiło się na rynku? Policja leci obwoływać obwieszczenie. Są w największym strachu. Żandarmeria nie omieszkała b[...]b, [16] że wystrzela wszystkich milicjantów w razie niespełnienia rozkazu. Przewodniczący Gminy jeszcze raz udaje się na żandarmerię. Odpowiadają mu, że nie oni wydali rozkaz. Rozkaz przyszedł
z Łowicza i oni w tej całej akcji nie biorą żadnego udziału. Władzę obejmuje przybyła polowa żandarmeria. Zbliża się wieczór, rozkazu nie cofnięto. Strach ogarnia wysie-