Dystrykt warszawski [130] 475
dlonych Żydów. Co robić? Gdzie się skryć? Kto mógł, uciekł z miasteczka, Żydzi wysiedleni chowają się u miejscowych Żydów, a niektórzy u chrześcijan. Byli też tacy, którzy ukryli się u głowińskich Niemców.
Powoli, koszmarnie przechodzi noc. Jak na złość pełnia księżyca. Tak wolno wleczą się godziny. Świta... Nastaje nowy dzień, już trzeci dzień niepokoju. Nastaje pamiętny dzień 20 kwietnia 1940 r.
[17] Wolno wloką się godziny. Czwarta... Piąta... Szósta? Szósta? Szósta! Kołacze w mózgu bez przerwy. Kto jest na rynku? Co słychać? Sąsiadka obok nas z małym synkiem postanowiła iść. Szloch wstrząsa nią, gdy się żegna z nami.
– No cóż, muszę iść. Nie mam gdzie się skryć...! – mówi przez łzy. Oddala się... Niknie jej postać odziana w zimowe czerwone palto. Jeszcze widać plecak, a potem tracę ją z oczu. Przychodzi kuzyn.
– Nacia, co ty tu robisz? Chowaj się. Na rynku jest zaledwie kilkaset osób. Żandarmeria grozi, że wystrzela tych wszystkich, którzy się ukrywają, zamiast się stawić. Policja rozbiegła się po miasteczku zgarniać ludzi.
Siostra, brat i ja chowamy się na strych u kuzyna. Dom zamykamy. Kolana drżą mi [18] z przerażenia. Już 8...
Jeszcze daleko do 2000 ludzi. Jest 9, 10, 11, a nie ma jeszcze tysiąca. Żandarmeria polowa kręci się wszędzie. Miasteczko jakby wymarło. Każdy boi się wytknąć głowę, nawet chrześcijanie. Nie mam cierpliwości siedzieć zupełnie bez ruchu na górze. Co chwilę schodzę na dół zasięgnąć języka...
Wtem przylatuje znajomy milicjant.
– Nacia! Co tu robisz? Jest bardzo niedobrze. Ja sam uciekłem, gmina rozleciała się na wszystkie strony! Niemcy wzięli 3 zakładników! Dwóch policjantów i jednego radnego! Postawili ich pod ścianą do rozstrzelania! Samych głowian!
Do 2 po południu ma być 2000 osób. Głowianie wściekli się. Kto ma ręce i nogi, rozleciał sie po miasteczku, wyciągał ukrytych. [19] Jeżeli do 2 godziny nie zbierze się 2000 ludzi, zakładnicy zostaną rozstrzelani.
O chytrzy Niemcy! Teraz już zbierze się żądana liczba osób. Naszczuliście Żydów na Żydów! Głowianie już wywleką z wszystkich zakamarków nowo przybyłych Żydów. Rozwścieczeni głowianie jak furiaci lecieli od domu do domu. Radni
z prezesem, drżąc o własną skórę, wylecieli z Gminy niby to też na poszukiwania ludzi.
Nagle z góry przez boczną szybkę na strychu widzę, jak głowianie wpadają
w podwórko obok. Na czele leci radny [Juda] Flamholc z nożem w ręku. Rozlegają się straszne krzyki, słychać brzęk stłuczonej szyby. Głowianie ciągną ludzi na rynek! Nasz dom następny – błyskawicznie [20] przemyka mi przez mózg. Za chwilę tu wpadną i żywych czy umarłych wyciągną nas na rynek! Z sąsiedniego podwórka w dalszym ciągu rozlegają się nieludzkie wrzaski i płacz:
– Mama! Nie bierzcie mamy! Ona jest sparaliżowana!
– Przez was my mamy cierpieć! Przez was rozstrzelają ludzi! Musicie iść! – Tak krzyczą głowianie.