Dystrykt warszawski [130] 487
– Dobrze, szmuglujcie krowy. Rozcinajcie druty! Ale, na Boga, łączcie je
z powrotem!
Za każdą krowę policja żydowska brała 50 zł. Potem rzeźnicy zmądrzeli i nic nie chcieli dawać. Często w nocy widziałam milicjantów przyczajonych za drzewami. Na co czekali? Na krowę! Rzeźnik przyłapany na gorącym uczynku, po długich targach dawał 20 zł. Po zarżnięciu krowy przyjmowali jeszcze rzeźnicy procesję policjantów, którzy przyszli po łapówkowe mięso.
Do branży mięsnej należeli też rybiarze. Nocami, raz na tydzień, odchodził z ghetta wóz z rybami do Skierniewic. Otwierało się druty, wóz wyjeżdżał na drogę i hajda!
Z początku wozy do Skierniewic odchodziły przez bramę ghetta. Gdy wieczorem zamykało się bramę na kłódkę, odchodził ostatni polski policjant (nocą nie mieli dyżuru), policja żydowska po wzięciu opłaty wypuszczała wóz. Potem szmuglerzy zmądrzeli. Po co dawać pieniądze. Sami rozcinali druty i wyjeżdżali na boczną drogę. Od tego czasu, gdy wozy do Skierniewic samowolnie znalazły sobie drogę, gdy policja dowiedziała się, że odchodzi wóz do Skierniewic, rozpoczynała się zabawa w kotka i myszkę. Policja wyruszała na łowy. Skierniewiczanie kryli się, nie chcąc płacił łapówy. Szukano ich po lesie, w knajpach. Wszystko po cichu, wszyscy na palcach. Jak policja żydowska łapała ich, no to skierniewiczanie po długich targach płacili, ale często wymykali się i dawali myk przez druty.
A raz wszystkie ryby popłynęły rzeką! Przechowywano je w skrzyniach, które ustawiano do rzeczki, która płynęła przez ghetto. Raz skrzynka pękła i wszystkie ryby wypłynęły.
Następną warstwą w ghetcie to [s] ludzie korzystający z kuchni. Kuchnia i jej klienci to osobny rozdział dziejów ghetta.
Początkowo kuchnia, zasilana silnie przez „Joint”, prosperowała znakomicie.
Z Warszawy przysyłano pieniądze, na Wielkanoc wielkie ilości macy, następnie przysyłano mleko skondensowane, margarynę, ryż, śmietany i mleko w proszku, buliony, nawet przyszły raz beczki śledzi. Od czasu do czasu przysyłano odzież, buty, raz przysłano wyprawki dla niemowląt.
Prowiant wykłuwał oczy radnym gminnym. O władzę nad kuchnią, a właściwie
o zyski wypływające z tej władzy trwała wieczna wojna między personelem kuchni
a Gminą. Kuchnię dla biednych założył „Joint”. On wyznaczył fundusze, przedstawicieli spośród ludności żydowskiej i personel. Kuchnia też była autonomiczną jednostką niezależną od Gminy. Z chwilą utworzenia ghetta, gdy Rada Żydowska stała się władzą prawodawczą i wykonawczą, chciała też zagarnąć władzę nad kuchnią ludową. Tak długo, jak kuchnia nie potrzebowała pomocy pieniężnej od Gminy, radni byli bezsilni. Lecz już w lipcu i sierpniu kuchnia zaczęła skąpo otrzymywać zasiłki z Warszawy. Od czasu do czasu kuchnia stawała, nie miała pieniędzy na zakup produktów. We wrześniu 1940 r. przedstawiciele kuchni zwrócili się do ludności z prośbą o pomoc. Opodatkowano ludność, ale ciągle jeszcze nie starczyło na utrzymanie kuchni ludowej. Wprawdzie Gmina pomagała kuchni,