RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Generalne Gubernatorstwo Relacje i d...

strona 536 z 764

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 536


488 Dystrykt warszawski [130]

dostarczając jej kontyngentowych kartofli i opału. Od czasu, gdy Gmina dawała coś niecoś na kuchnię, zaczęła się też wtrącać do jej spraw. W październiku sprawę kuchni przejęła Gmina i jednocześnie uzyskała upragnioną władzę nad nią. Nastąpiła redukcja i zmiana personelu, kasa i prowiant przeszły pod zarząd Gminy. Zupy w kuchni ludowej od początku do końca jej istnienia wydawano dobre, nieoszukane obiady [s]. Zupa składała się z grochu, kaszy, kartofli. Czasem gotowane zacierki lub kluski z pszennej mąki, czasem kartofle, a osobno w inne naczynia dawali barszcz lub kapustę. Kraszono zupy masłem. W kuchni panował idealny porządek. Wszystko lśniło od czystości. Do kuchni ludowej przychodzili prawie zawsze Niemcy, którzy bawili w ghetcie. Czy to komisarz, czy to grupa oficerów zwiedzająca ghetto, czy to niemieckie komisje wojskowe. Zawsze zastawano idealną czystość.

Na zewnątrz wszystko wyglądało bardzo ładnie. Wydawano około 1300 obiadów, od czasu do czasu biednej ludności wydawano odzież lub prowiant. Lecz uboga ludność dostawała tylko ochłapy. Lwia część zapasów i rzeczy znikała
w spiżarniach panów z Gminy lub personelu. Sytuacja pogorszyła się znacznie (na niekorzyść personelu kuchni), gdy władzę nad kuchnią objęła Gmina. Żony radnych z amerykańskiej mąki suszyły farfelki209, smażyły na amerykańskiej margarynie i marynowały śledzie z amerykańskich śledzików. Poza tym sprzedawano, tzn. Gmina sprzedawała sklepom kakao, mleko skondensowane, ryż, odzież, buty przeznaczone dla ubogich. W ten stan rzeczy wtrącił się lekarz ghetta – Polak, dr Mierzejewski210. (Ordynował w ghetcie, brał pensję od Gminy 800 zł i, co dziwne, praktykował u Żydów za zgodą Landkomisarza211). Pewnego dnia udał się do kuchni, zrobił awanturę, że biedni chorzy nie mają mleka, ryżu ani tłuszczu, a te rzeczy podobno są w Gminie. Przejrzał zapasy i stwierdził, że rzeczywiście wszystko było, a zostało już bardzo niewiele. Nakazał, aby za jego pismem, z którym przybywał chory, wydawano żądane przez niego rzeczy.

W lutym 1941 r. przyszedł ostatni transport z Warszawy. Przywieziono 15 worków pszennej mąki, skrzynki z tłuszczem, wszelkiego rodzaju odzież, nawet wyprawki dla niemowląt. Ponieważ jednocześnie odbywało się wysiedlenie, był bałagan, wszystko wsiąkło. Mąkę, cudną pszenną mąkę rozdzielili między sobą. Ten sam los spotkał tłuszcz. Resztę produktów zamieniono w sklepie na groch, herbatę, kaszę. Odzież i wyprawki sprzedawano. Za trykotową bieliznę żądali 20 zł za sztukę, wyprawki chciano sprzedać za 200 zł (proponowali tę cenę ojcu), a kuchnia miała lada dzień stanąć, nie było żywności! (?) Ale za to każdy radny, wyjeżdżając
z Głowna, miał wory zapchane produktami przeznaczonymi do kuchni!