Dystrykt warszawski [163] 597
zywała na innych. Była agresywna w stosunku do przedstawicieli Rady Żydowskiej, żądała, by przyprowadzono tu zastępcę Żydów z Podkowy, Feldmana, któremu się nieraz opłacała, lecz i tu zabrano biurko, szafę na akta i fotele. Z kredensu wyciągano najdroższą porcelanę, srebrne zastawy stołowe, niby dla kasyna oficerskiego. Ponadto obrusy, dywany, kilimy wartości wielu tysięcy złotych. Widząc tyle bogactw, podoficer nabierał coraz więcej apetytu. Dopiero gdy przedstawiciele Rady zwrócili mu uwagę, że nie można ogołocić całkiem jednego mieszkania, zgodził się, by pójść na trzecie miejsce. Poprowadzono go do kilku domów biedniejszych Żydów. Wrzeszczał, że to są „arme Juden”473 i był dopiero wtedy zadowolony, gdy ujrzał się w domu dwóch bogaczy. Przedstawiciel gminy nie wyjawił mu, że jeden z nich był obywatelem amerykańskim, drugi zaś szwedzkim. Obaj byli przestraszeni, myśląc, że ich mają aresztować. Sami wszystko chętnie oddawali, by ich tylko zostawić w domu. I tu zabrano drogie srebrne serwisy
i kryształy.
Tymczasem nadjechał Feldman, pewnie sprowadzony przez poszkodowanych, odgrażał się, że w jego „Gemeinde”474nikt prócz niego nie ma prawa rekwirować, telefonował do Landkomisarza, gdy w końcu nie pomogło, postąpił jak inni, wskazując na chrzczonych Żydów w Milanówku. Z tej ostatniej oferty nie skorzystano, tylko w drodze powrotnej wstąpili do Brwinowa, do dentysty Wilnera, również chrzczonego Żyda. Żona jego jest Polką, nauczycielką szkoły powszechnej. Ta słusznie twierdziła, że nie jest Żydówką, że meble do niej należą. „Wer einen Juden heiratet ist Jüdin”475– brzmiała odpowiedź. Urządzenie saloniku padło ofiarą zachłanności niemieckiej. Miał bowiem więcej sprzętów, niż potrzebował i niż sobie po tej wyprawie obiecywał.
Po tego Wilnera, oskarżonego o należenie do POW476, przyszli gestapowcy, by go zabrać. Mówią, że był poprzednio o tym uwiadomiony i zwiał. W domu zastali tylko teściową i dziecko. Teściowa – Polka – nie chciała z nimi pójść, lecz zabrali ją przemocą wraz z dzieckiem. Trzymali jakiś czas w areszcie w przekonaniu, że przynajmniej żona Wilnera się zgłosi, ale ta ofiarowała matkę i miejsca męża nie zdradziła. Po niejakimś [s] czasie zwolnili teściową z wnukiem z aresztu, a Wilner ukrywa się po dziś dzień.
Poszkodowani obcokrajowcy poskarżyli się w dystrykcie i swoich konsulatach, skutkiem czego nadeszło pismo, by im te rzeczy zwrócić. Z komendantury wołają przedstawicieli Rady; oni zrzucili z siebie odpowiedzialność, gdyż sołtys miał wiedzieć o tym, że poszkodowani są obcokrajowcami. Obiecano im rzeczy zwrócić,