604 Dystrykt warszawski [165]
u Zielińskiego, mieszkającego blisko Krzyża493 (są tam jeszcze inni Zielińscy). Gospodarz, żona i dzieci byli to dobrzy ludzie, wpuszczali Żydów (nas), mimo że matka jego była temu bardzo przeciwna i choć mieszkał na skrzyżowaniu dróg, gdzie często przejeżdżali żandarmi i policja; nie liczył się z tym, wyrażając się nawet, że z „policją” dobrze się zna. Razu pewnego u państwa Zielińskich spotkałem [4] ich córkę, stale mieszkającą w sąsiedztwie ze mną w Wiskitkach; często strzygłem jej dziecko bezpłatnie w swoim zakładzie. Opowiedziała to rodzicom. Przypadkowo tego dnia czułem się niezdrów, kaszlałem. Córka prosiła wtedy rodziców, by po kolacji podali mi mleko. Dostałem ½ litra gorącego mleka
z masłem – 5 dkg.
Bywałem też we wsi Janówka494 – tu przeważnie przebywałem u gospodarza Janickiego. Tu czułem się jak u siebie w domu. Zawsze po obfitej kolacji 1½ litra mleka, 1 kg chleba z masłem, nastawiało się patefon. W Janówce byłem też u Zawistowskich na weselu. Chłopi w małej części nie chcieli wpuszczać na noc z obawy, woleli bodaj dać dobrze jeść, byle u niego nie nocować (ale takich było mało). Byli i tacy, którzy zadawali pytania: czy Żydzi też by ich tak przyjmowali, gdyby było odwrotnie i oni zmuszeni byli wędrować.
Znów po kilku tygodniach wróciliśmy do Warszawy.
Trzecim razem też byłem w tych okolicach około miesiąca. Ogółem byłem tam około 4 miesięcy.
Ostatnim razem wróciłem 17 XI [19]41, w pamiętnym dniu rozstrzelania
8 Żydów za przejście do dzielnicy aryjskiej495, i znów zacząłem pracować
w Zakładzie Nowolipki 2. Teraz z powodu bardzo ostrego [5] przestrzegania [zakazu] przebywania poza dzielnicą żydowską zmuszony byłem wrócić do Warszawy. Oświadczam: gdybym miał możność znów udania się tam, frunąłbym nawet nocą. Byli jednak i tacy chłopi, którzy mimo tego, że dawali jeść, mogli zabrać zostawione u nich chwilowo rzeczy.
Drugi ciekawy wypadek miał miejsce u tej samej gospodyni, która wysuszyła mi buty. Poszedłem tam raz z żoną w gościnę, zastaliśmy tam obcego Polaka czekającego na obiad, gospodyni, zauważywszy nas, nie dała biednemu Polakowi nic. Ja jednak podzieliłem się z nim swoim obiadem (którym nas poczęstowała). Gospodarze byli nader zadowoleni z tego czynu. Od jednego gospodarza otrzymałem raz w darze 3 kg mąki, 1 kg grochu, 1 kg cukru.
Zdarzyło nam się raz w dzień niedzielny. Był już wieczór. Śnieg, który w tym roku wcześniej spadł – prószył. Nie mieliśmy gdzie nocować. Wszedłem tedy z żoną do pierwszej napotkanej zagrody i zaproponowałem ostrzyżenie gospoda-