610 Dystrykt warszawski [169]
nież tu ustawiono pikiety przy żydowskich sklepach511i sytuacja stała się napięta. W nocy bito żydowskich przechodniów, a policja patrzyła na to przez palce. Była część ludności, która nie popierała tej hecy i po cichu nadal utrzymywała stosunki z Żydami, ale rzadko kto miał odwagę to robić. O stosunkach z polską ludnością [2] nie warto przypominać, ponieważ w okolicy Żyrardowa mieszka mało chło[pów], a i ci jadą handlować głównie w pobliskich miasteczkach Wiskitki i Mszczonów.
Stosunki z urzędami rządowymi i komunalnymi były takie jak z ludnością. Wcześniej całkiem lojalne, a później antysemickie – tak wyglądała sytuacja do początku 1939, kiedy coś zaczęło się psuć w ogólnej sytuacji. Ustaliły się wtedy stosunki między chrześcijanami a Żydami: niespecjalnie wrogie, ale też niespecjalnie przyjacielskie.
Zarząd żyrardowskiej gminy [żydowskiej] składał się z 7 osób. Gmina była miejscem nieustannych walk. Między sobą wojnę prowadzili popierający rabina
z popierającymi more horaa, jak zwykle jeden donos gonił następny i złej krwi nie brakowało. W takiej atmosferze zarząd gminy bardzo mało myślał o pomocy; nie udzielał konstruktywnego wsparcia i zadowalał się popieraniem ubogiego wędrowca512.
Prace związane z pomocą w nieznacznym stopniu prowadziły: kasa zapomogowo-pożyczkowa, która dawała rzemieślnikom i drobnym kupcom małe sumy zwracane w małych ratach, oraz Linat ha-Cedek513, które udzielało pomocy medycznej ubogim chorym.
Z chwilą wybuchu wojny w mieście powstał straszny popłoch. Przez miasto zaczęła płynąć ogromna fala uciekinierów, głównie Żydów. Wszyscy Żydzi z długimi brodami, z tałesami i filakteriami pod pachą, ledwie powłócząc nogami, wędrowali w świat. Ta fala uciekinierów i bombardowanie miasta były powodem, [3] że również żydowscy mieszkańcy miasta zaczęli porzucać swoje mieszkania
i wędrować, gdzie oczy poniosą, gdzie nogi zaprowadzą.
Młodzi żegnali się z rodzicami, z żonami i dziećmi, brali paczki pod pachy i hajda! Wielu z nich zginęło w drodze, wielu znalazło się po drugiej stronie granicy514,
a największa część wróciła później do miasta. W tym czasie rozgrabiono żydowskie dobro. Spory kawałek tej pracy w największej mierze został wykonany przez miejscową polską ludność. Jest jasne, że te okoliczności natychmiast wpłynęły na żydowskie zarobki; część sklepów zaraz przeszła do nie-Żydów, część zamknięto,
a część sama się zamknęła. O jakiejkolwiek pomocy dla potrzebujących nikt szczególnie nie myślał; nie była ona też taka niezbędna, bo każdy mniej więcej zabezpieczył się w żywność na kilka tygodni, a więcej niż o jedzeniu wtedy nie myślano.