Rozdział II. Getto – organizacja i warunki życia [25] 113
wyjścia, powiadomiła o tym Żydów. Wówczas to rabin Trajstman281 objechał dorożką żydowskie ulice, uspokajając i mówiąc o minionym [3] zagrożeniu. Wielka radość zapanowała wśród łódzkich Żydów. W tamtej chwili była tak ogromna, że nieznajomi padali sobie w ramiona i się całowali. Rabinowi Trajstamanowi zgotowano owację i noszono go na rękach. Jak tylko się okazało, że niebezpieczeństwo nie jest już aktualne, z wielką siłą zaczęły się szerzyć wieści o utworzeniu przez władzę niemiecką w Łodzi getta dla Żydów. Na wszelkie pytania w tej kwestii Judenrat odpowiadał, że to plotka, i nic im na ten temat nie wiadomo. Jednak na początku stycznia wszystkie te pogłoski przybrały konkretną formę: zaczęto wówczas otwarcie wspominać o południowej granicy dzielnicy żydowskiej (właśnie „dzielnicy żydowskiej”, bo ze względu na niemiecką „wstydliwość” pod surową karą zabraniano używać słowa „getto”). Były to ulice: Północna (w całości), parzyste numery na Ogrodowej, nieparzyste numery od Nowomiejskiej do Zachodniej. Żydzi wyrzuceni ze swych mieszkań w innych częściach miasta, co zrozumiałe, szukali sobie mieszkania na północ od tej linii, to znaczy na Starym Mieście i na Bałutach. Bez wiedzy i pozwolenia Wydziału Mieszkaniowego nie można było wynająć tam żadnego lokum (należy też wspomnieć, że Żydzi z innych części miasta, którzy jeszcze nie zostali wyrzuceni ze swoich mieszkań, nie mogli na własną rękę, bez zezwolenia władz ich opuścić). Judenrat zewidencjonował wszystkie mieszkania w dzielnicy północnej, to znaczy spisano te mieszkania, których lokatorzy zostali przemocą wysiedleni lub wyjechali dobrowolnie (tamtejsi Żydzi i goje opuścili miasto już wcześniej). Oprócz tego Judenrat miał dokładne informacje na temat metrażu większych mieszkań w tej dzielnicy. Wszystkie te dane pozyskał Judenrat w styczniu na podstawie przeprowadzonych ankiet, a także bezpośrednio od władz niemieckich (Wydziału Rekwizycji Mieszkań). Prawie wszystkie mieszkania w dzielnicy były małe, miały sanitarne braki, były zapluskwione i zarobaczone oraz pozbawione wygód. Prymitywne ubikacje i pompy znajdowały się na podwórzach. 10–15 procent budynków miało instalację elektryczną, o gazowej raczej nie było mowy. Przed wojną była to najuboższa dzielnica, zamieszkana głownie przez polski lumpenproletariat. Było tam wiele melin, złodziejskich kryjówek, burdeli. Nawet za dnia polska policja bała się nawiedzać tamtejsze kręte uliczki. Nie bacząc na straszliwe mrozy i okropne warunki mieszkaniowe w dzielnicy, która w najbliższych miesiącach miała się stać centrum żydowskiej Łodzi, bogaci brali co lepsze mieszkania, dając łapówki urzędnikom z Wydziału Mieszkaniowego. Wszystkie pozwolenia na zajęcie mieszkania musiały być podpisane przez szefa niemieckiej żandarmerii. Żandarmi przychodzili również z zainteresowanym i otwierali mieszkanie. Z biegiem czasu Żydzi z centrum Łodzi osiedlali się na Bałutach, w strasznej ciasnocie, nierzadko po dziesięć, piętnaście osób w jednym pokoiku bez najprymitywniejszych nawet wygód. Trwało to do końca stycznia, a nawet początku lutego.