RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Getto warszawskie, cz. II

strona 155 z 696

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 155


132 Gospodarka [26]

zajętych i zapracowanych Żydów, na ulicy i na chodnikach, którzy w sekrecie szepczą sobie nawzajem albo wyrzucają ze swoich szeroko otwartych ust niewyartykułowane głośne krzyki. To warszawska giełda gettowa – „czarna giełda” na ulicy Pawiej blisko więzienia Pawiak219i ulicy Więziennej. Widzimy ją w jeden ze zwykłych dni z całego roku. W szabat i w święta jest pusta, [to] dzień odpoczynku. Bo na tym odcinku szabat obchodzą również handlarze walutą.

Ulica Pawia jest centralą walutową na Warszawę i prowincję Generalnego Gubernatorstwa w roku 1941. Filia centrali kursu walut, wszelkich możliwych walut na świecie, znajduje się na ulicy Twardej.

Pod gołym niebem, podczas słonecznego dnia, jak i w czasie deszczu, na oczach hitlerowskich tajnych agentów, polskich „szpicli” i żydowskich donosicieli, na Pawiej zawsze panuje tłum i tumult. Złote dolary, tzw. twarde, papierowe dolary – „miękkie” i „świnki” – złote rosyjskie ruble – oto „towar”, który zawsze na ulicy Pawiej ma swój kurs, jak również sprzedających i kupujących. Są to wszelkie artykuły, które niezależnie od sezonu można sprzedawać i [2] z powrotem skupywać. Trochę trudniej następuje to z niemieckimi markami – „jeke”, z angielskimi funtami – „bibułą” i inną obcą walutą. Ale również tę walutę można tu zawsze bez większych trudności kupić i sprzedać.

Żywotność warszawskiej „czarnej giełdy” polega na braku biurokracji, jej przenikliwości, elastyczności i ryzyku. Europa drży przez Hitlerem i jego wandalami, Polska znajduje się w uścisku okupacji hitlerowskiej, Żydzi warszawscy zostali zamknięci w murach getta i boją się własnego cienia, ale w samym sercu tego getta odbywa się, prawie swobodnie, handel obcymi walutami: dolary przechodzą z ręki do ręki. Krzycząca pogarda dla zarządzeń okupanta i jego drakońskich praw. „Amerykanizacji” ulicy Pawiej nie mógł zniszczyć nawet sam „pan doktor”, komisarz, który jest zarządcą „waluciarzy” żydowskich z komisariatu policji na Nowolipkach.

Dzień w dzień „pan doktor” biega na swoich długich nogach ze skórzaną teczką pod pachą z Pawiej na Nowolipki i z powrotem, szukając ofiar. Złapawszy takiego „ważniaka” zabiera go grzecznie do bramy i zaczyna rewidować. Wysokość „honorarium” za taką „wizytę” zależy od rezultatu „badania” (od tego pochodzi jego przydomek!). Najczęściej opłata wynosi 50% znalezionego, resztę otrzymuje z powrotem pechowy „pacjent” i sprawa załatwiona.

Ale z takiego typu „groszowych” operacji „doktorowi” trudno byłoby się utrzymać: ofiary trafiają się coraz rzadziej i jest ich mniej. Już sam styl charakterystycznego chodu „doktora” z daleka ostrzega zainteresowanych, że powinni się strzec. To bardzo podminowuje jego szpiclowe kwalifikacje zawodowe jako agenta policji. Dlatego woli on otrzymywać stałą opłatę jako miesięczną gażę od zainteresowanych „kupców” i to razem w spółce z jego dwoma [3] wspólnikami „Ząbalą” i „Wesołkiem”220. Trzeba przyznać, że większość „waluciarzy” to ludzie z „honorem” i dotrzymują słowa. Ci, którzy przyrzekli dawać każdego pierwszego dnia miesiąca 25 albo 50 nie przeciągają tego