RRRR-MM-DD
Usuń formularz

Getto warszawskie, cz. II

strona 259 z 696

Osobypokaż wszystkie

Miejscapokaż wszystkie

Pojęciapokaż wszystkie

Przypisypokaż wszystkie

Szukaj
Słownik
Szukaj w tym dokumencie

Transkrypt, strona 259


236 Szopy [56] i rozczulać się nade mną jak to matka, w dodatku matka żydowska, nad swym nowo narodzonym jedynakiem.

Po ośmiu dniach, jak to jest w zwyczaju u Żydów, odmówiono nade mną błogosławieństwo: ,,I będzie się zwał w Izraelu – tak i tak”.

Imię człowieka jest cząstką żywego organizmu, cząstka z krwi i kości; nienamacalne i niewidoczne, ale żyć bez niego nie sposób. Nosiłem też to imię jak piękna kobieta nosi sznur pereł. Było moje, całkiem własne. Odziedziczyłem je przecież po dziadach i pradziadach. Wessałem je z krwią mojej matki i z siódmym potem, którym spływał mój zaharowany ojciec.

W jednej izbie mieszkało ze mną to moje imię. Pod jednym dachem, na jednym posłaniu. Ono było mną i ja byłem nim. Uczyło się chodzić wraz ze mną, uczyło się mówić tak jak ja. Gdy mnie wzywano, [5] nastawiało uszu. Gdy cierpiałem, brało w tym udział. Cieszyło się moją radością, płakało moimi łzami, śmiało się moim śmiechem i śniło moimi snami.

Ale niech się nikomu nie zdaje, że to moje imię było mi niewolnikiem, że nie miało własnego zdania czy własnej woli. Przeciwnie, gdy pewnego razu dopadła mnie rozpacz i zaczęły mi po głowie chodzić myśli o pożegnaniu się z tym światem, to ono właśnie upomniało się o życie. I tak jak matka moja pragnęła, żebym żył dłużej niż Ona, to imię moje odwrotnie – chciało przetrwać wtedy, gdy mnie już nie będzie.

Nie wiem – i na to przysięgi bym nie złożył – czy życie moje obfitowało w dobre uczynki; nie wiem też, czy miałem zalety; wiem tylko, że kiedyś coś mnie podkusiło [6] (jest się w końcu przecież tylko człowiekiem) i chciałem wyrządzić krzywdę zarówno sobie samemu, jak i swojemu sąsiadowi i wrogowi, lecz imię moje hardo się sprzeciwiło i karcącym słowem ostrzegło, abym tego nie uczynił. – „Mnie nie wolno cię zawstydzać, powiedziało, bo jak cię będą wytykać palcami, pogarda przede wszystkim we mnie uderzy. Jestem twoją ozdobą. Beze mnie będziesz wołał – jestem mędrcem – ale nikt ci nie uwierzy. I jeszcze jedną zdradzę ci tajemnicę: nie należę już tylko do ciebie. Twoje życie zechciało, by imię twoje stało się własnością ogółu, a jako własność ogółu nie może być splamione”.

Tak mówiło moje imię. Byłbym jednak nieuczciwy, wmawiając sobie, że moje imię nigdy nie miało na sobie żadnej plamki. Pięćdziesiąt trzy lata żyłem z nim, pięćdziesiąt trzy lata chodziliśmy w jednym zaprzęgu i czy to się mogło nie zdarzyć, by w ciągu półwiecza [7] człowiek nie zrobił fałszywego kroku? Zapewne zrobiłem niejeden fałszywy krok. Moje imię było przy tym. Widziałem, ile wstydu się najadło. Cierpiałem wraz z nim i milczałem. Dopiero później, kiedy zdałem sobie sprawę, że ono chce mnie przetrwać, zdobyłem się na wysiłek, by znów zajaśniało. I imię moje zalśniło tak jak to kiedyś lśniła na mnie pierwsza nowa kapotka, którą ojciec kazał mi uszyć na Pesach.

I niech to ludzie sobie tłumaczą jak im się podoba. Niech mówią, że to pycha czy urojenie. Moje imię promieniowało również przez Nią618. Kochała zarówno mnie, jak i moje imię. Tak jak z dumą dźwigała królewską głowę o wspaniałych włosach, z taką samą dumą [8] nosiła moje imię. Uważała, że jest najpiękniejsze, najwznioślejsze.